piątek, 31 października 2014

Gotzeus - Alles aus Liebe cz. 1



Witajcie moi kochani!


Zaprawdę powiadam wam, wena mnie wróciła oraz dostęp do interentu (co prawda tylko w szkole, ale jednak), zatem publikuję dzisiaj specjalnego parta na urodziny bloga i swój powrót.
Urodziny co prawda były na początku października, ale tak to jest, jak nie ma się internetów ;x
Indżojcie, kochani, bo te sześć stron worda kosztowało mnie dwie godziny pracy :D
Jeżeli są jakieś błędy to przepraszam, cztery razy sprawdzałam i nic nie zauważyłam :D





~*~





Nie wiem co podkusiło moją szkołę do zorganizowania imprezy na Halloween - i tak nie zamierzałem na nią pójść, bo tak.  Wolałem spędzić ten wieczór, a nawet noc, siedząc przed telewizorem i grając w Fifę, ewentualnie w jakąś strzelankę.  Oczywiście jednak, jak to zwykle bywa, z moich cudownych planów wyszły nici, bo ci cholerni nauczyciele zezwolili na zabawę każdemu, kto zechce przyjść, a znam swoich przyjaciół doskonale i wiem, że mimo dosyć dorosłego wieku większości z nich, przebiorą się za jakieś idiotyczne potwory i zmuszą do tego także mnie.

Zatem o godzinie dwudziestej zawitałem w progach mojej światłej szkoły z trzema kumplami: Julianem, Christophem i Ciro.  Wszyscy trzej wynaleźli sobie jakieś kretyńskie przebrania, mnie w ostatniej chwili siostry przebrały za wampira.  Nie ukrywam, wyglądałem jak debil, ale i tak za mną się żadne laski nigdy nie oglądały, więc specjalnie nad tym nie ubolewałem.  Po cichu udałem się pod najdalszą i najbardziej zacienioną ścianę, w nadziei, że mnie tam nikt nie wyczai i nie porwie na parkiet.  Tańczyć nie poszedłem, ale zauważyć mnie ktoś musiał.  I był to nie kto inny, jak sam wielki Mario Götze, najprzystojniejszy, najbardziej rozchwytywany i utalentowany chłopak w tej budzie.  Od początku szkoły go nie lubiłem i raczej nigdy nie polubię, oczywiście z wzajemnością, mam nadzieję.

Z tego powodu potwornie się zdziwiłem, kiedy ten cholerny laluś odezwał się do mnie jak do człowieka.

- Hej, stary.  Co tu robisz? – spytał, stając obok mnie.

- Właśnie się nad tym zastanawiam – odparłem, nawet na niego nie patrząc.

- Ty przynajmniej wyglądasz po ludzku, nie to co ja.

Zmierzyłem go wzrokiem.  Przebrał się za zombie i to takie w bardzo zaawansowanym stadium rozkładu.  W tym makijażu rzeczywiście wyglądał gorzej niż ja.  Kompletnie stracił swoją urodę.

- Zasadniczo to miałem siedzieć w domu i grać całą noc na kompie, ale ci pieprzeni idioci mnie tu wyciągnęli – powiedziałem, wskazując na Frankensteina, Wolverine’a i Jokera średnio zgrabnie skaczących po parkiecie. – Jeszcze tego pożałują – wysyczałem przez zaciśnięte zęby, czym rozbawiłem chłopaka.

- Mnie namówiła, a raczej zmusiła Gisele.  I sama, osobiście, zrobiła mi to beznadziejne przebranie.  Nigdy jej tego nie wybaczę.

W nagłym przebłysku zrozumienia i współczucia, kompletnie bezmyślnie, wypaliłem:

- A co powiesz na to, żeby iść sobie stąd w cholerę i pozwiedzać miasto nocą?

Mario spojrzał na mnie lekko sceptycznie, ale zaraz twarz mu się rozjaśniła i pokiwał twierdząco głową.  Rozejrzeliśmy się więc dokoła, czy nikt nas nie widzi i szybko wybiegliśmy z sali.

Oddech złapaliśmy dopiero wtedy, kiedy upewniliśmy się, że jesteśmy daleko od szkoły.  Zwolniliśmy kroku i dalej powoli pospacerowaliśmy.

- Słuchaj, Reus – odezwał się po chwili ciszy Mario. – Czemu ty właściwie mnie tak nie znosisz, co?

Trochę mnie zaskoczyło to pytanie, więc musiałem się zastanowić.

- Jesteś taki strasznie idealny i cudowny, że aż mnie mdli.  Nawet moi starzy dają mi ciebie za wzór do naśladowania.  Jak mam żywić do ciebie jakiekolwiek pozytywne uczucia, skoro już od samego początku wszyscy wymagają ode mnie, żebym ci dorównał?

Szatyn nagle zaczął się śmiać.  Nie wiem co go tak rozbawiło.

- Przepraszam, stary, ale serio, to jest naprawdę śmieszne – nie rozumiałem o co mu chodziło. – Mam na myśli to, że wszyscy sądzą, że jestem idealny, bo mam dobre oceny, jestem kapitanem szkolnej drużyny futbolowej i wszystkie dziewczyny na mnie lecą.  A prawda jest taka, że one chcą być z tym zajebistym piłkarzem, a nie z Mario Götze, oceny mam dobre, bo prawie wcale nie wychodzę z domu, bo nawet za bardzo nie mam do kogo, a gram, bo lubię, a nie dla szpanu. Tylko, że nikt tego nie widzi.

Potwornie zrobiło mi się go żal, więc uśmiechnąłem się i poklepałem go przyjacielsko po plecach.

- Może wpadniemy do mnie do domu po piłkę i pójdziemy na boisko przy podstawówce?  Też lubię grać w nogę, więc możemy trochę pokopać ten flak.  Co ty na to?

I w ten oto sposób pół godziny później biegaliśmy za nadmuchanym pęcherzem, wrzeszcząc jak siedmiolatki.  Czas w ogóle się dla nas nie liczył i dawne urazy w mig poszły w zapomnienie.  Liczyła się tylko piłka.

Po jakimś czasie jednak się zmęczyliśmy.  Padliśmy zatem wykończeni na murawę i wlepiliśmy wzrok w niebo.

- Jak myślisz, która może być godzina? – spytałem, choć specjalnie mnie to nie ciekawiło.

- Druga dochodzi – usłyszałem odpowiedź.  – Matko, ta przeklęta dziewucha dzwoniła do mnie dwadzieścia dwa razy i wysłała chyba z milion esemesów.

Nie bardzo miałem ochotę, ale spojrzałem i na swój telefon.  Osiemnaście nieodebranych połączeń od chłopaków i po trzy wiadomości od każdego z nich.  Odpisałem każdemu to samo: że razem z Mario jesteśmy na boisku przy szkole podstawowej i jak chcą, to niech wpadają.  Wiedziałem, że i tak przyjdą, nawet jeśli by im się nie chciało, bo chcieli zobaczyć jak spędzam czas z chłopakiem, którego nienawidzę.

Piętnaście minut później usłyszeliśmy, jak coś się do nas zbliża.  Powoli podnieśliśmy się z ziemi i ujrzeliśmy idących w naszą stronę przebierańców.

- No nie wierzę, Reus i Götze jeszcze się nie pozabijali! – wykrzyknął rozradowany Julian.

- Draxler, proszę cię, nie drzyj tak tej japy, bo nas zaraz stąd zgarną – mruknąłem i zdaje się, zarumieniłem się lekko, ale na szczęście nie było tego zbytnio widać, mimo, że makijaż trochę mi się rozmazał.  Chociaż „trochę” to za mało powiedziane.

- No już, już, nie rzucaj się tak.  Dziwi mnie tylko, że sobie tak stoicie obok siebie i ani słowem, że jeden to palant, a drugi idiota.

- Pogodziliśmy się.  Kiedyś trzeba było, nie?  Poza tym, nawet się okazja trafiła, to co mieliśmy nie wykorzystać.

- Też wam się chce o tej porze ganiać za piłką – odezwał się Ciro.

- A co mamy robić?  Jak już się wyszło z domu, to chyba trzeba się czymś zająć.

- To może jakiś mały meczyk, co? – zasugerował Immobile.

- Spoko, ale jest nas trochę nierówno jakby – zmarszczyłem brwi.

- Nie jest.  Zaraz Ginter przylezie, tylko się dziewczyny pozbędzie.

Zaśmialiśmy się wszyscy.  Cała szkoła znała Matthiasa Gintera i jego dziewczynę, Sandrę.  Głównie z tego, że Sandra była, cóż… jakby to powiedzieć… „niezbyt w porządku” wobec swojego chłopaka.  No po prostu zdradzała go na prawo i lewo, a on tak jakby tego nie zauważał.  Albo nie chciał zauważać.  W każdym razie laska udawała, że go kocha, wiecznie mu się na ramieniu uwieszała i wręcz z dzióbka mu wyjadała.  Jesteśmy jego kumplami i ciągle mu powtarzamy, żeby rzucił ją w cholerę, bo to szmata jest, ale on nas nie słucha.

Długo nie trwało jego przybycie, więc po krótkim losowaniu wybraliśmy składy i zaczęliśmy grę.  Ja miałem po swojej stronie Christopha na bramce i Mario w ataku.  Właściwie atak to zbyt delikatne określenie.  Chłopak bez problemów ogrywał Ciro i Juliana i strzelał im gola za golem.  Jakieś trzydzieści minut później wygrywaliśmy jedenaście do czterech.  Nasi przeciwnicy graliby zapewne dalej, ale kiedy porównaliśmy ich do reprezentacji Brazylii w półfinale mundialu, strzelili focha i powiedzieli, że dalej nie grają.  Dorośli faceci, a obrazili się jak baby.

W związku z tym, że już zbliżała się godzina trzecia nad ranem, zebraliśmy manatki i rozeszliśmy się do domów.  Po wejściu do swojego domu od razu poczłapałem do mojego pokoju, padłem na łóżko i momentalnie zasnąłem.
~* ~

Następnego dnia obudziłem się bardziej po południu, niż rano.  Właściwie to na zegarku dochodziło wpół do trzeciej.  Wstałem, a w sumie zwlokłem się z łóżka i poszedłem do łazienki.  Jak spojrzałem w lustro to aż się przestraszyłem.  Tak w istocie powinienem wyglądać w Halloween.  Czarny cień do powiek znalazł się na policzkach, sztuczna krew miała kolor jogurtu malinowego, a czoło już nie było białe, tylko takie jak powinno być, lecz lekko rozmazane.

Po jakichś dwudziestu minutach, umyty, uczesany i ubrany skierowałem się do kuchni.  Musiałem chyba nadal dziwnie wyglądać, bo mama i siostry patrzyły na mnie tak jakoś z ukosa.  Gapiąc się w podłogę usiadłem przy stole.

- Reus – oho, jak mama zwraca się do mnie po nazwisku to nie jest dobrze. – Czemu wróciłeś tak późno do domu?  Impreza, zdaje się, skończyła się przed dwunastą, a ty przyszedłeś przed czwartą. Jakim cudem?

- Grałem z chłopakami w piłkę przy podstawówce – odpowiedziałem, chociaż raz, zgodnie z prawdą.

- A ci chłopcy mieli na imię Hilda i rozmiar siedemdziesiąt pięć ce – zaśmiała się Dorina, moja starsza siostra.  Spojrzałem na nią morderczym wzrokiem.

- Jak raz mówię prawdę to mi nikt nie wierzy – jęknąłem.

- A czy ja mówię, że ci nie wierzę? Synku, przecież ja nie mam ci za złe, że do późnej nocy, po ciemku, grasz w piłkę z kolegami.  No skąd – mama powiedziała to z takim przekąsem, że aż się wzdrygnąłem.

- Możecie zadzwonić do Kramera, on potwierdzi.  Stał na bramce i przepuścił tylko cztery gole, serio mówię.

- Ale kim był szósty zawodnik, skoro ty masz tylko czterech kumpli? – spytała podejrzliwie Heidi, młodsza z kolei.

- Jak się przyznam, to tym bardziej mi nie uwierzycie.  Wasz idol, Mario Götze.

Zdziwienie tych kobiet sięgnęło zenitu.  Te trzy panie należą do tej grupy ludzi, które nie uwierzą, dopóki nie zobaczą.  Zaczęły się tylko śmiać.  Ze złością podniosłem się z krzesła i w tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.  Nie zdążyłem się nawet ruszyć, jak usłyszałem głos taty:

- Marco, co się stało, że odwiedził nas Mario?

Uśmiechnąłem się triumfalnie i spokojnie podszedłem do drzwi.  Przed wejściem stał szatyn, przystojny jak zawsze, mimo nieprzespanej nocy.  Wyszedłem na zewnątrz i głośno zatrzasnąłem drzwi, informując tym domowników, że mają nawet się nie zbliżać.

- Cześć.  Właśnie, co się stało, że przyszedłeś? – spytałem, nawet nie siląc się na entuzjazm w głosie.

- Tak po prostu.  Z nudów.

- Spoko, kumam.  Wejdziesz może?  Chciałbym udowodnić moim kochanym paniom, że naprawdę się pogodziliśmy.

- Jasne, wiem jak to jest, mieć rodzeństwo.

- Tylko, że ty masz braci, a ja trafiłem gorzej.  No nic, wchodź.

Kiedy dziewczyny go zobaczyły na własne oczy jeszcze bardziej się zdziwiły.  Nie powiedziałem nic, tylko pociągnąłem chłopaka do swojego pokoju.  Od razu po wejściu zamknąłem drzwi i dosyć głośno puściłem specjalną deathcore’ową składankę, która służy do powiadamiania ludzi na zewnątrz, że nie życzę sobie zakłócania spokoju.

- Nieźle tu masz – skomentował Mario, rozglądając się dookoła.  Co fajnego może być w moim pokoju?  Plakaty z piłkarzami i zespołami, trochę bajzlu i góra książek na biurku.  Nawet kolor ścian nie był szczególny, bo były zielone.  Według mojej matki to limonka, ale ja się na kolorach nie znam.

- Dzięki – odparłem tylko i oparłem głowę na blacie biurka. – Jak ty możesz być taki wyluzowany i żywy po tym Halloween?

- Normalnie – szatyn wzruszył ramionami. – Osiem godzin snu, dobra kawa i porządne śniadanie, a raczej obiad.  Przetestuj kiedyś, gwarantuję, że się nie zawiedziesz.

- Może skorzystam z rady – mruknąłem.  – Jak to dobrze, że nie muszę jutro iść do szkoły, chyba bym zaliczył regularny zgon.

- Jak dla mnie to ty już zaliczyłeś zgon – zaśmiał się Mario.  Spojrzałem na niego spode łba.

- To dopiero preludium, stary.  Poza tym, w niedzielę odżyję.  Chyba.

- Widzę, że Rammsteinu słuchasz – odezwał się po chwili ciszy Götze.  – Idziesz na koncert w przyszłym tygodniu?

- Miałem iść, ale jak zwykle dla mnie biletów zabrakło.  Chłopaki idą, a ja nie.

- Tak się składa, że mam jeden na zbyciu – kiedy to usłyszałem, momentalnie moje całe zmęczenie odeszło i poderwałem się gwałtownie z krzesła.

- Jeden na zbyciu, powiadasz? – dopytałem, trochę nie wierząc własnym uszom.  Raz jeden Rammstein zawita w Dortmundzie, a ja pojawię się na ich koncercie.  Szczęście się do mnie uśmiechnęło, jak widać.

- Owszem.  I tak się składa, że nie mam z kim iść, bo Fabian jest mendą i słucha rapu, więc nie będzie mi towarzyszył.  To jak, zastanowisz się?

- Ależ tu się nie ma nad czym zastanawiać! – wykrzyknąłem i mocno uściskałem zaskoczonego chłopaka.  – Człowieku, życie mi ratujesz.  Odwdzięczę się, postawię ci wypad na mecz z Paderborn za trzy tygodnie, obiecuję!

- Nie musisz, naprawdę.  Ale się nie obrażę, jeśli jednak wybulisz kasę – zaśmiał się.


~* ~




Opisywanie tego co działo się na koncercie jest po prostu niemożliwe.  To trzeba zobaczyć, każdy koncert Rammsteinu to show, a show nie da się streścić w kilku słowach.  Nawet mojej ogromnej ekscytacji nie da się ubrać w słowa.

Tym razem jednak uprzedziłem rodzinę, że nie wracam do domu, bo robimy z chłopakami małe after party u Mario.  Mama oczywiście była nastawiona sceptycznie, a siostry znowu sobie ze mnie robiły żarty i kazały pozdrowić Hildę.  Tylko ojciec mnie zrozumiał i powiedział tylko, żebyśmy nie spalili chaty i żeby mnie rodzice nie musieli odbierać z komisariatu albo szpitala.

Nie było takiej potrzeby, bo po trzy browary na głowę to nic.

- Chłopaki, ja uważam, że moglibyśmy porobić coś sensownego, bo jest dopiero wpół do drugiej, a my tylko siedzimy i gadamy o piłce, laskach i muzyce – po jakimś czasie idiotycznej rozmowy odezwał się Ciro.

- Czy nasz szanowny, spontaniczny i gorącokrwisty Włoch ma jakiś pomysł? – spytałem z lekkim przekąsem.

- Wiesz, wyjątkowo nie – odparł tym samym tonem.

- Nie jesteśmy pijani, noc jest jeszcze młoda, więc może chodźmy po prostu połazić po mieście i porobić sobie jaja z ludzi – zasugerował Matthias.

- Może spotkamy twoją dziunię, jak się obściskuje z jakimś facetem – zarechotał szyderczo Draxler.

- Zamknij się, bo ci przyłożę – wysyczał wściekły Ginter.

- Spokój! – wrzasnąłem, zanim rzucili się na siebie z łapami.  – Za specjalnie zimno nie jest, a o tej porze można spotkać naprawdę walniętych ludzi na ulicy.

Wciągnęliśmy zatem na siebie ubrania i ruszyliśmy w miasto.  Zabawne, ale Julian chyba przewidział co się stanie, bo praktycznie zaraz po tym, jak wyszliśmy, natknęliśmy się na Sandrę i jakiegoś kolesia ewidentnie od niej starszego.
~*~
Mam nadzieję, że się wam podobało :D W przyszłym tygodniu kolejna część, ale nie wiem, czy ostatnia :D
(Aneks: Nie wiem co się stało z tym ustrojstwem, że te cholerne entery tak sie rozbuchały, ale nic nie mogę na to poradzić ;x)
(Aneks dwa: I czcionka też ;x)