poniedziałek, 30 grudnia 2013

Gai - The Happy Family (zamówienie Himitsu Guren)


SŁOWO WSTĘPU
Jeżeli się uda to jutro pojawi się sylwestrowy part :) Miałam dodać świątecznego, ale natłok roboty był i nie miałam czasu pisać, a teraz specjalnie zarwę nockę, żeby was zadowolić, Drodzy Czytelnicy :)

~*~

- Ona jest po prostu boska! Dlaczego wybrała tego kretyna Rukiego, a nie mnie? On na nią nie zasługuje - Kai żalił się swojemu przyjacielowi, Reicie.

- No cóż... To kobieta, jej nigdy nie zrozumiesz - powiedział rzeczowo blondyn.

- Jakbyś jeszcze nie zauważył, to Ruks wygląda czasem bardziej kobieco od niej.

- Przynajmniej ma od kogo pożyczać kosmetyki.
Reita powiedział to z taką powagą, że brunet nie wytrzymał i zaczął się śmiać.

- Ty mnie zawsze umiałeś pocieszyć, stary. Chyba tylko dlatego się z tobą przyjaźnię.
Chłopak popatrzył na niego z wyrzutem.

- Przecież żartuję, głupku.

- Czasami jesteś gorszy niż Takanori, wiesz?

- Schlebiasz mi.

- Idiota!

~*~

- Ruki, długo jeszcze? - białowłosa zaczynała się już niecierpliwić. Do czego to podobne, żeby jej facet spędzał więcej czasu przed lustrem niż ona?

- Już idę, uspokój się - blondyn ukazał się w drzwiach łazienki. Zgoda, wyglądał zjawiskowo, ale cztery godziny to już przesada.

- Jesteś jak zawsze perfekcyjny - pochwaliła go. W sumie to nawet nie miała wyjścia. Chłopak wręcz się tego domagał. Czasami bywał cholernie narcystyczny. - To znaczy, że możemy już iść?

- Chodźmy, bo się spóźnimy - Ruki uśmiechnął się tym swoim słynnym uśmiechem, mówiącym: "Patrzcie i podziwiajcie, oto ja, Apollo Japonii". Większość ludzi to doprowadzało do szału, ale dziewczyna już się przyzwyczaiła. Miała czas, w końcu byli ze sobą od roku. Dzisiaj przypadała ich pierwsza rocznica.
Właściwie to sama nie wiedziała dlaczego z nim była. Irytowało ją to, że więcej czasu spędza patrząc w lustro niż w jej oczy. Czasami zastanawiała się, kogo bardziej kocha: ją czy siebie. Mimo, iż wciąż zapewniał ją o swoim uczuciu, nie była tego do końca pewna.

Dzisiejszy wieczór zapowiadał się przyjemnie. Najpierw romantyczna kolacja, potem spacer w świetle księżyca... Jednak musiało zdarzyć się coś nieprzewidzianego.

W pewnym momencie, kiedy zbierali się do wyjścia z restauracji, do Takanoriego podeszła jakaś dziewczyna.

- Widzę, że dobrze się bawisz, zdrajco - wysyczała, patrząc na niego wrogo. Chłopak się zmieszał.

- Ruki, możesz mi wyjaśnić, o co tu, do cholery, chodzi? - Guren zaczynała się wściekać.

- Ona mnie chyba z kimś pomyliła - blondyn próbował się usprawiedliwić.

- Z nikim cię nie pomyliłam, Matsumoto. Muszę ci powiedzieć, kochana... - brunetka zwróciła się do białowłosej. -... że ten twój chłopaczek to niezłe ziółko. Zdradzał ciebie ze mną, a mnie z kilkoma innymi. Ma w sobie tyle miłości, że może obdarzyć nią wiele naiwnych lasek. Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę pokancerować tę jego śliczną, aż do wyrzygania, buźkę.

W tym momencie furia dziewczyny osiągnęła zenit. Zacisnęła jedną z dłoni w pięść i tak mocno uderzyła Rukiego, że wylądował na podłodze. Pozostali klienci i obsługa, obserwujący to zdarzenie, zaczęli bić brawo.

- Nie musisz mi dziękować - rzuciła Guren do brunetki, zanim wyszła.

Za drzwiami lokalu rozpłakała się. Od pewnego czasu miała wrażenie, że coś jest nie tak, ale zwalała winę na swoją wybujałą wyobraźnię. Teraz wiedziała, że jej przeczucia się sprawdziły.
Drżącymi rękami wyjęła telefon z kieszeni płaszcza. Przejrzała kontakty i usunęła numer Rukiego. Zrozpaczona, postanowiła zadzwonić do któregoś z chłopaków. Pech chciał, że żaden nie odbierał. Dziewczyna zaczęła szlochać jeszcze bardziej, kiedy nagle poczuła, że ma w kieszeni karteczkę. Wyciągnęła ją i uśmiechnęła się. Na skrawku papieru był numer telefonu i napis: "O każdej porze Yutaka pomoże :)". Wstukała szybko cyfry i po chwili usłyszała w słuchawce głos chłopaka.

- Cześć Kai. Słuchaj, masz chwilę?

- Dla ciebie zawsze, Himitsu-sama. Wpadaj.

Uradowana Guren ruszyła w stronę mieszkania bruneta, w którym mieszkał razem z Reitą. Miała nadzieję, że blondyna nie ma w domu.

~* ~

Kiedy Kai stanął w drzwiach, zachłysnęła się powietrzem. Był bez koszulki i teraz można było wręcz policzyć jego żebra. Białowłosa tylko delikatnie się uśmiechnęła. Jej ideał faceta powinien prawie wcale nie mieć mięśni i tkanki tłuszczowej. I mieć urocze ciemne oczy. Chłopak bezapelacyjnie wpadał w jej gusta. Zastanowiła się, czemu nie zauważyła tego wcześniej.

- Co się stało? - spytał, wyraźnie zmartwiony.

- Wpuść mnie, to ci opowiem - odparła Guren i weszła, nie czekając na zaproszenie.

Mieszkanie, mimo tego, że wynajmowało je dwóch kolesi, było przytulne i uporządkowane. Już w korytarzu ciepła żółć ścian i lekko przytłumione światło dawały wrażenie spokojnego, miłego domu. Salon, do którego właśnie weszli, był urządzony praktycznie, ale nie zimno, czemu sprzeciwiał się błękitny kolor ścian.

Dziewczyna, znużona wydarzeniami sprzed kilkudziesięciu minut, opadła na kanapę i wlepiła puste spojrzenie w telewizor. Obok niej usadowił się Tanabe.

- To powiesz mi o co chodzi?

- Ruki to skończony palant - powiedziała cicho białowłosa, nie odrywając wzroku od ekranu.

- To wiem. Co zrobił?

- Zdradził mnie. I kochankę też zdradził. Rozumiesz to? Ten kretyn działał na kilka frontów.

- Nie chcę nic mówić, ale my to wiedzieliśmy od zawsze. Dziwię się, że jeszcze cię nie rzucił.

- Ale ja go rzuciłam. Dosłownie i w przenośni.

- Czyli?

- Oberwał takim prawym sierpowym, że dostałam owacje.
Brunet zaczął się śmiać.

- Nie spodziewałem się tego po tobie I nie wiedziałem, że masz taką parę w łapie.

- Ty jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz - powiedziała dziewczyna, uśmiechając się.
Yutaka westchnął głęboko. Opuścił szybko głowę, żeby Guren nie zobaczyła jego smutnej miny.

- Z tego, co widzę, to tobie coś się dzieje - zauważyła.

- Nie, nic się nie dzieje - chłopak podniósł głowę i obdarzył ją ciepłym uśmiechem. - Po prostu pomyślałem o czymś, czego nigdy nie będę miał, nieważne.

- To pewnie twoje największe marzenie, zgadza się?

- Trafiłaś w sedno. I wiem, że nigdy się nie spełni.

- Jeżeli się nie postarasz, to fatycznie, nie ma szans.

Wtedy Kai zbliżył się do dziewczyny i szybko ją pocałował. Zaskoczona Guren przez chwilę nie mogła złapać tchu. W końcu wykrztusiła:

- To było to marzenie?

- Prawie. Przepraszam, ale jak powiedziałaś o tym próbowaniu...

- Dobra, zamknij się. Jesteś naprawdę świetnym facetem, Tanabe-sama, pod każdym względem... - białowłosa zawiesiła głos.

-...ale nie chcę ci robić nadziei? - dokończył za nią brunet.

- Możesz mi nie przerywać? Dziękuję. Chciałam powiedzieć, że próbowanie nie jest złe...

-...ale w tym wypadku to było nieodpowiednie.

- Zamknij się, ja cię proszę. Skoro nie jest złe, to może moglibyśmy spróbować?
Chłopak popatrzył na nią, zdziwiony.

- Na serio? - spytał z niedowierzaniem.

- Nie, na cukierki - odparła Guren i roześmiała się.

- Lubię cukierki - szepnął Kai i jeszcze raz pocałował białowłosą.

~*~

- No i w ten właśnie sposób tatuś i mamusia zostali parą - zakończył opowieść Yutaka.

- Okej, ale nie wspomnieliście nic o Reicie - zaprotestowała Rin, ich dziesięcioletnia córka. - Nie było go w domu, prawda?

- To już jest materiał na osobną historię, córeczko.

- Ale tak w skrócie, proszę!

- Moglibyście się wysilić, naprawdę - poparł siostrę Shiro, jej starszy o trzy lata brat.

- Tak w skrócie... - zaczął brunet, patrząc z lekkim niepokojem na swoją żonę, która ponaglała go spojrzeniem. - To wszystko było ustawione.

- Co?! - wykrzyknęła zdziwiona Guren.

- Och, nii... Ta dziewczyna, Misuki, była podesłana przez nas. Uprzedzając pytanie, naprawdę była kochanką Takanoriego. Chłopaki specjalnie nie odbierali, a tę karteczkę do kieszeni wrzucił ci Aoi, kiedy przyszli wcześniej z Uruhą.

- Ale nadal nie wspomniałeś nic o Suzuki-sanie, tato - upomniał się Shiro.

- Wszyscy trzej siedzieli w pokoju Akiry i czekali na rozwój wypadków.

- Cholerni intryganci - mruknęła białowłosa.

- No ale sama pomyśl. Czy gdybyśmy tego nie wymyślili, mielibyśmy teraz takie wspaniałe dzieci? - Kai uśmiechnął się ciepło do swoich pociech.

- W sumie racja... To co, misia? - cała czwórka uścisnęła się, ciesząc się z tego, że są taką szczęśliwą rodziną.

~*~

Końcówka chujowa, ale mam nadzieję, że ci się spodoba, Guren-chan :)
Z tego miejsca chciałabym wam życzyć zajebistego Sylwestra i jeszcze lepszego Nowego Roku, a wszystkim twórcom - mnóstwa weny :)
Cya, moje robaczki ^^"

środa, 4 grudnia 2013

Frikey - I Hate Your Love, But I Love Your Pain cz.2



- Jesteś jakimś pieprzonym nadczłowiekiem? - spytałem chłopaka, wyciągając z szafki jodynę i bandaże.

- Nie, jestem Frank - uśmiechnął się, tak zupełnie radośnie, szczerze i bez bólu.

- Mikey, miło mi - mruknąłem, polewając jego ręce płynem. Nawet nie syknął. - Jesteś taki twardy, czy tylko udajesz?

- Nie mam powodów, żeby udawać.

- To w takim razie jesteś masochistą.

- Nie, skądże.

- To dlaczego nie reagujesz na ból, do cholery?!

- Po prostu do niego przywykłem.

- Co ty, szlachtowałeś się?

- Tylko trochę się ciąłem. Reszta to zasługa mojego ojczulka.

- Co masz przez to na myśli? - spytałem, zawiązując ostatni opatrunek. Odwróciłem się, żeby schować jodynę, ale gdy usłyszałem:

- Maltretuje mnie - butelka wypadła mi z dłoni.

- Jakim cudem, skoro nie masz żadnych sińców?

- W wojsku go nauczyli jak bić, żeby nie było śladów.

- Nie możesz mu się jakoś postawić?

- Raz próbowałem. Złamał mi rękę w trzech miejscach. Najpierw chciałem czekać do osiemnastki, żeby uciec, ale...

- Chwileczkę - przerwałem mu. - Jeszcze nie masz osiemnastu?

- Za pół roku mam urodziny. W Halloween.

- To raczej ich nie doczekasz. Z twoją odpornością pożyjesz jeszcze z trzy tygodnie, nie więcej.

- Szkoda, że tak długo.

Frank powiedział to z taką powagą, że aż się przestraszyłem. Miałem wyjątkowo dobre pierwsze wrażenie. Chłopak naprawdę pragnął śmierci. Nie wiem, jak bardzo został doświadczony przez los i jak bardzo chce umrzeć, ale wiem jedno. Uratuję go, choćbym sam miał zginąć. Nie dam satysfakcji Gerardowi. Katie była jego ostatnią ofiarą.

Następnego dnia Gee kazał mi przygotować szczypce i igły. Niech go szlag! To jest tortura, na którą najbardziej nie lubię patrzeć: wbijanie igieł pod paznokcie. Tego nijak nie da się opatrzyć. A zanurzanie palców w jodynie gojenia nie przyspieszy.
Ten sukinsyn (świetne określenie używane jako synonim słowa "brat") robi identycznie jak na pewnym amerykańskim filmie. Igły są długi, przypominają te, którymi kobiety spinały włosy sto lat temu. Codziennie pod każdy paznokieć wbija o jedną igłę więcej. Najtwardsi wytrzymywali tylko dwa dni. Dlatego nie liczyłem na to, że Frank da radę dłużej.
Pierwszą warstwę zniósł bez problemu. Przez te igły ciężko mi było zmienić opatrunek na rękach.

- Frank, wiesz o tym, że jutro dostaniesz drugie tyle?

- Nawet jeśli, przeżyję. Podobno wbijanie igieł jest dobre i nazywa się akupunktura - zaśmiał się beztrosko. Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem.

- Jesteś nienormalny! - wykrzyknąłem.

- Nie, dlaczego?

- Bo jaki normalny człowiek tak swobodnie mówi o torturach?

- Nie znasz pojęcia: optymizm?

- Nie da się być optymistą w takich warunkach!

- Widać ja jestem wyjątkiem. A wyjątek...

- ...potwierdza regułę, wiem. A może ty jesteś chory? Są przecież tacy ludzie, którzy nie czują bólu.

- Bliżej mi do mistrza medytacji niż do chorego. Cobain strzelił sobie w łeb, ja osiągnę nirwanę w ten sposób. Brutalnym samobójstwem.

- To jest morderstwo!

- Ty tak to postrzegasz. Dla mnie to jest dobrowolne oddanie się w ręce śmierci. Proste.

- Jesteś pierwszą ofiarą mojego brata, która naprawdę chce umrzeć. Wszyscy byli tacy zdesperowani, a ja przyszło co do czego to "błagam, nie zabijaj mnie, daruj mi życie!" - przedrzeźniałem te ofiary losu. Frank roześmiał się.

- Zabawny jesteś, wiesz?
Cholera jasna, wżyciu nie widziałem piękniejszego uśmiechu.

- Nie ty jeden mi to mówisz - rzuciłem beztrosko, jakby to była szczera prawda.

- Kłamiesz. Widać to w twoich oczach - gdyby można było utonąć w czyichś oczach, już byłbym martwy. Jego tęczówki miały prawie ten sam odcień brązu co moje.
Zorientowałem się, że wpatruję się w niego jak kretyn, więc szybko odwróciłem się, żeby schować jodynę.

- Wydaje ci się - zaśmiałem się nerwowo.

- Przez twojego chorego na umysłe brata wszyscy cię odtrącili. Mimo tego, że jesteś zupełnie innym człowiekiem, ludzie utożsamiali cię z Gerardem, dlatego wielokrotnie byłeś szykanowany. Może się mylę?

Nie wiem jak on do tego doszedł, ale miał stuprocentową rację. Ile było takich przypadków, że dostałem w łeb, bo Gerry jest psychopatą? Sprzedam go na policję, na pewno. On nie może dłużej przebywać na wolności.

- Nawet jeśli nie, to co? Było, minęło. To było w szkole, w której nie ma mnie od roku.

- Bo ją rzuciłeś, nie chcąc po pewnym czasie popełnić samobójstwa. Poza tym, twój psychotyczny braciszek rozpoczynał przygodę z mordowaniem i potrzebował twojej pomocy. Nadal się mylę?
Jeszcze nikt tak nie przejrzał mnie na wylot jak on.

- Jesteś jakimś pieprzonym jasnowidzem? - spytałem słabym głosem, kurczowo zaciskając dłonie na blacie stołu. Nie miałem siły ani odwagi, żeby się odwrócić, bo wiedziałem, że patrząc na niego będę musiał skonfrontować się z przeszłością, o której skutecznie zdążyłem zapomnieć.

- Nie. Ale służyłem wielu ludziom jako psycholog. Zresztą, w twoim wypadku to nie było trudne.

- Koniec na dzisiaj - warknąłem i szybko uciekłem z piwnicy.

 ~*~

No to mamy nową część ;) W końcu się za nią wzięłam xd Mam nadzieję, że się podoba :)
W przyszłym tygodniu pewnie pojawi się notka urodzinowa, a za dwa kolejna xd Gonią terminy, cholera jasna xd
Nie obędzie się oczywiście bez notki świątecznej, prawdopodobnie będzię to mieszanka różnych postaci, ale nie spojlerujmy ;)
To do następnego :)

poniedziałek, 18 listopada 2013

Johnacky - A Little Piece Of Heaven


SŁOWO WSTĘPU:

Dziś dwudziesty dziewiąty rok życia ukończył Jonatan Lewis Seward, znany powszechnie jako Johnny Christ, basista A7X. Szczerze powiedziawszy, nie wygląda na swój wiek ;)

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8eAoJU2kLCtK5vWeeASidaZBvv_m_g_uLTroh_yWQb9pVgDWGggBrqIuNcmYMRVeNT1OB0pLmkuYYFVzDWuymmNchlw8eW7tee27ZfsmEvSeDf5xIkA0CdMRlpty0O7jbbEzHYoSU4BMV/s1600/default.jpeg

~*~

- Halo?

Jeżeli stoisz to lepiej usiądź.

- Co się stało?

Jimmy... On... Popełnił samobójstwo.

~*~

Stojąc nad grobem Jimmy'ego płakałem jak bóbr. Nie potrafiłem przyjąć do wiadomości, że jego już nie ma. Był moim najlepszym przyjacielem. Rozumiałem się z nim bez słów. Był mi najbliższy z całej paczki.

Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem Zacky'ego. Chłopak wyglądał jakby powstrzymywał łzy. popatrzył na mnie smutno i mocno przytulił.

- Johnny, proszę, nie płacz już - szepnął.

- Dlaczego on mi to zrobił, dlaczego?! - wrzeszczałem głosem stłumionym przez ciało czerwonowłosego.

Staliśmy tak, dopóki nie wzmógł się wiatr. Oderwałem się od Zacka i wpatrując się intensywnie w śnieg pod moimi stopami, spytałem cicho:

- Jak właściwie się zabił?
Po chwili ciszy uzyskałem odpowiedź:

- Popił alkoholem antydepresanty. Nie zostawił żadnego listu pożegnalnego. Może z wyjątkiem tej kartki.

Przed moimi oczami pojawił się złożony kawałek papieru, na którym były moje inicjały. Lekko zgrabiałymi rękami rozłożyłem ją i zacząłem czytać:

Drogi Johnny


Wiem, że cholernie egoistycznie postąpiłem, odbierając sobie życie, ale naprawdę nie było innego wyjścia.


Wiesz o tym, że od dawna zmagam się z depresją. Chodzę na terapię i biorę tabletki. Niestety, zdają się leczyć próżnię. Nie mam siły męczyć się dłużej.

Nie chcę też przysparzać wam więcej cierpienia. A zwłaszcza tobie, Johnny. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, znasz wszystkie moje tajemnice i problemy. Czujesz to samo, co ja. Dlatego nie mogę pozwolić, żebyś i ty wykończył się przez moją chorobę.

Chcę, żebyś zrozumiał, że musiałem odejść.  I chcę, żebyś się tym nie przejmował. Żyj tak jak do tej pory i nie zadręczaj się.

Żegnaj na zawsze
Jimmy

PS Nawet nie próbuj zrobić tego samego, co ja, bo będę cię straszył po nocach.

Przeczytawszy post scriptum uśmiechnąłem się lekko. Zaraz jednak wpadłem w jeszcze większy szloch. Zacky ponownie przycisnął mnie mocno do siebie. Usłyszałem, jak pozostali podeszli do nas.

- Chłopaki... - zaczął Matt. W jego głosie było słychać smutek. - Teraz musimy jeszcze bardziej trzymać się razem.

~*~

Przez cały następny dzień nie ruszyłem się z łóżka. Leżałem ze słuchawkami na uszach, słuchając ulubionych piosenek Jimmy'ego. Byłem strasznie zdołowany.
Gdzieś tak koło czwartej zauważyłem, że moja matka stoi w drzwiach. Z niechęcią zdjąłem słuchawki i popatrzyłem na nią pytająco.

- Zachary przyszedł. Wpuścić go? - Sophie była jedyną osobą, która tak na niego mówiła. Wkurzało go to.
Skinąłem lekko głową. Mama znikła, a do pomieszczenia wszedł zmartwiony chłopak.

- Czego chcesz? - spytałem, nie odrywając wzroku od sufitu.

- Wyciągnąć cię z domu - odpowiedział czerwonowłosy, siadając przy biurku.

- Nigdzie nie idę. Wróć za sześćdziesiąt lat, na mój pogrzeb.

- Przestań pieprzyć głupoty. Wiem, że ciężko przeżywasz śmierć najlepszego kumpla, ale takie zamykanie się przed światem do niczego nie prowadzi.

- Jak masz mi prawić morały, to lepiej wyjdź.
Chłopak tylko westchnął, zrezygnowany.

- Skoro tak, to wychodzę - podniósł się i skierował do wyjścia. Przy drzwiach jeszcze odwrócił się i powiedział:

- Nie tylko tobie brakuje Jimmy'ego.

~*~

- I co, Zachary, udało się? - spytała mnie z nadzieją w głosie matka Johnny'ego, po moim wyjściu z pokoju.

- Jest skrajnie załamany - odparłem, ubierając się. Pani Seward popatrzyła na mnie, zrozpaczona. W jej oczach pojawiły się łzy.

- Niech pani się nie martwi - uśmiechnąłem się do niej życzliwie i poklepałem po ramieniu. - W sobotę na pewno wyjdzie, już my się o to postaramy.
Kobieta w nagłym przypływie wdzięczności rzuciła mi się na szyję.

- Dziękuję, dziękuję... - powtarzała. Udało mi się wyrwać z jej uścisku i po krótkim "do widzenia" wyszedłem z domu.

Idąc zasypanym śniegiem chodnikiem myślałem o całej tej sytuacji. Nie dało się ukryć, że wszyscy bardzo przeżywaliśmy śmierć naszego przyjaciela, ale Johhny cierpiał najmocniej. Zawsze był bardzo wrażliwy, zupełnie jak Jimmy. Dlatego dobrze się dogadywali. Ale czasami niektóre rzeczy czuli zbyt mocno. Widać do czego to doprowadziło. Nie można dopuścić do tego, żeby Jonatan zrobił to samo.

Po powrocie do domu zamknąłem się w swoim pokoju z kubkiem gorącej herbaty. Siadając przed komputerem usłyszałem przeciągłe wycie syreny strażackiej. Podskoczyłem przerażony, ale po chwili uświadomiłem sobie, że dostałem smsa. Ten dźwięk za każdym razem mnie zaskakiwał. Wyjąłem telefon z kieszeni i odczytałem wiadomość: "Zadzwoń. Brian.". Szybko nacisnąłem zieloną słuchawkę i po chwili usłyszałem głos bruneta:

Wyszedł?

- A skąd. Jestem przekonany, że przed sobota dobrowolnie nie wyjdzie,

- Jasna cholera! Trzeba będzie coś z tym zrobić.

- No trzeba będzie. Masz jakiś pomysł?

- Na razie nie. Napiszę zaraz do Matta, a ty skontaktuj się z Arinem. Cześć!

No tak, zawsze ja. "Bo masz dobre podejście do dzieci". Ale dwunastolatek to już nie dziecko, jakby nie było.
W sumie można by powiedzieć, że trzech osiemnastolatków i szesnastolatek to niezbyt odpowiednie towarzystwo dla takiego młokosa. Jednak ten dzieciak jest lepszym człowiekiem od nas wszystkich razem wziętych. Pod każdym względem. Arin to takie "dziecko renesansu", jeśli można tak to ująć.
Chcąc nie chcąc wybrałem numer chłopaka. Odebrał po dłuższej chwili.

Halo?

- Cześć, młody. Mamy problem.

Co się stało?

- Seward nie chce opuścić swojego pokoju. Do soboty musimy wymyśleć niezawodny plan, bo obiecałem jego matce, że go wyciągnę.

- Zostawcie wszystko mnie. Wyjdzie stamtąd w podskokach, możesz być pewien.

- No ja mam nadzieję. Spieprz tylko sprawę, a doniosę twojej starej, że palisz.

Cicho! Dam radę, żebyś wiedział. Nie przeszkadzaj mi. Pa.

Zanim zdążyłem się odezwać, rozłączył się. Napisałem szybko smsa do chłopaków, żeby nie męczyli już mózgów i zatopiłem się w lekturze nowego rozdziału "Naruto".

~*~

Nieźle się zdziwiłem, widząc w swoim domu Arina w sobotni wieczór. W zimie o piątej było już nieźle ciemno, a dzieciak mieszkał spory kawałek drogi ode mnie. Znałem jego matkę i wiedziałem, że o tej porze w życiu by go samego z domu nie wypuściła Coś się musiało za tym kryć.

- Hej, stary. Mogę wejść? - młody rozejrzał się po pomieszczeniu. Chyba nie spodobał mu się bajzel nagromadzony od dnia pogrzebu Jimmy'ego.

- Jak musisz - mruknąłem, nawet nie podnosząc się z łóżka. - Chłopaki cię przysłali, nie?

- No właśnie nie. Sam przyszedłem. Wiem co czujesz, bo sam przez to teraz przechodzę - powiedział, siadając.

- Nic nie wiesz.

- I tu się mylisz. James był dla mnie jak rodzony brat. Bronił mnie przed tymi wszystkimi palantami, których sam nie potrafiłem pokonać. Ty straciłeś przyjaciela, ja - członka rodziny. Zastanów się: który z nas ma gorzej?
Cholerny gówniarz. Zawsze potrafi uderzyć w sam środek. Ale jakby nie było, miał rację. Jimmy i Arin byli jak rodzeństwo. Więc z której strony by na to nie patrzeć, Ilejay cierpi bardziej niż ja.

- Nawet jeśli - odezwałem się po chwili ciszy. - To ja i tak nie zamierzam stąd wychodzić.
Chłopak westchnął z rezygnacją.

- Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale byłbym szczęśliwy, gdybyśmy mogli spotkać się w pięciu i powspominać te wszystkie dobre rzeczy, które nas spotkały, zanim Jimmy odszedł. Bo takie zamknięcie się w sobie jest beznadziejne. Chcesz skończyć tak jak on? Chcesz, żeby inni tak cierpieli? Żeby Zacky zatrzasnął drzwi przed światem, tak jak ty, i doprowadził do autodestrukcji?

- Oczywiście, że nie chcę! - wykrzyknąłem, zrywając się z łóżka. - Nie chcę, żeby Zacky... - urwałem. Baker? Dlaczego wspomniał akurat o nim? I czemu aż tak zareagowałem? "Przecież to tylko mój przyjaciel, nic więcej", powtarzałem w myślach.

- To się ogarnij. Za pół godziny widzę cię na dole - powiedział Arin i wyszedł z pokoju. Nie miałem najmniejszej ochoty ruszać się z domu, ale przecież młodemu nie odmówię.

~*~

Kiedy ujrzałem uśmiechniętą twarz bruneta wchodzącego do salonu, zrobiło mi się gorąco. Od razu zrozumiałem, że mu się udało. W sumie, to zawsze mu się udaje.

- Niedługo zejdzie. Nie musicie mi dziękować - rzekł, rzucając się na kanapę obok Matta.

- No, młodzieży - zaśmiał się Shadows i potargał włosy chłopaka. - Dobra robota.

- Co mu nagadałeś? - spytał Brian.

- Nic takiego. Powiedziałem tylko, że Jimmy był dla mnie jak brat i ja mocniej to przeżywam niż on.

- To wszystko?

- Zapytałem go jeszcze, czy chce, żeby przez niego Zack zamknął się dla ludzi. To go ruszyło.

Zabrakło mi tchu. Wychodzi z pokoju, bo nie chce, żebym przez niego cierpiał? To było ponad moje siły. Wstałem z miejsca i szybko poszedłem do kuchni. Oparłem się rękami o parapet i popatrzyłem przez okno. Była wyjątkowo piękna pogoda. Zero wiatru i chmur, niewielki sierp księżyca, dający nikłą poświatę, błyszczący śnieg. Poczułem jak do oczu napływają mi łzy.

- Hej, stary, co się stało? - usłyszałem za sobą głos Matta.
W ostatniej chwili powstrzymałem płacz.

- Nic się nie stało. Co się niby miało stać?

- To ma związek z tym, co mi mówiłeś kilka dni temu?

- Bo przez sekundę robiłem sobie nadzieję, że jak mu powiem, to on odpowie tym samym. Ale to przecież bez sensu...

- Dlaczego tak myślisz, Zacky? - spytał Shadows, stając obok mnie.

- Ponieważ to niemożliwe, żeby on widział we mnie coś więcej niż przyjaciela.
W tym momencie ktoś zapukał w drzwi kuchni. Odwróciłem się i zobaczyłem Synystera.

- Chodźcie. Jonatan marnotrawny powrócił.
Spojrzałem na chłopaków smutno i powoli poczłapałem za brunetem z powrotem do salonu. Tam już czekali gotowi Arin i Johnny. Wziąłem głęboki wdech i uśmiechnąłem się wymuszenie, ale przekonywująco.

- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę! - wykrzyknął szczerze uradowany Syn, mocno ściskając oniemiałego blondyna. Skorzystałem z okazji i wymknąłem się na korytarz. Ubrałem się szybko i czekałem na resztę z dłonią na klamce. Po chwili wszyscy się pojawili i wyszliśmy z domu, odprowadzani wdzięcznym wzrokiem pani Seward.

Mimo moich początkowych obaw bawiliśmy się świetnie. Wyglądało na to, że Johnny na moment zapomniał o swoim bezbrzeżnym cierpieniu. Ja jednak nie potrafiłem się do końca cieszyć, bo w głowie cały czas tkwiły mi słowa Arina. To odbierało mi całą przyjemność. Może gdybym wyznał wszystko Johnny'emu poczułbym się lepiej, ale wtedy mógłbym go stracić, a to by zabiło nas obu. Twardo więc postanowiłem, że będę milczał jak, nomen omen, grób.

Nasza zwykła trasa powrotu do domów zaczynała się od bloku, w którym mieszkał Arin i rozdzielała się na dwoje, bo na jednym ze skrzyżowań Matt i Syn szli w prawo, a ja i Johnny w lewo. W tym momencie pragnąłem mieszkać na drugim końcu Huntington Beach, a nawet w innym mieście. Prawie przez pół drogi szedłem ze wzrokiem wbitym w chodnik, nie odzywając się ani słowem.

- Zack, do jasnej cholery, o co ci chodzi?! - blondyn w końcu nie wytrzymał.

- O nic nie chodzi - mruknąłem, nie podnosząc nawet głowy.

- Przecież widzę, że coś się dzieje - chłopak zatrzymał się. Przeszedłem jeszcze kawałek, po czym stanąłem, widząc, że się nie ruszył.

- No chodź. Nie chcesz chyba tak stać na mrozie?

- Będę tak stać, dopóki mi nie powiesz co się stało.

- I tak ci nie powiem.

- Dlaczego?

- Bo ci się to nie spodoba.

- Skąd wiesz?

- Nieważne. Zapomnij o tym.

- Przecież wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć.

- Ale nie to.

- Zacky... - Johnny zbliżył się do mnie. Za bardzo. Zacząłem ciężko oddychać. Wpatrzyłem się usilnie w niebo nad głową blondyna.

- Spójrz mi w oczy, do cholery - powiedział tonem nie wyrażającym sprzeciwu. Nie dałem rady. Zacisnąłem mocno powieki, starając się uspokoić oddech. Nagle poczułem na swoich wargach dotyk delikatnych ust chłopaka. Chciałem, żeby to trwało wiecznie. Po chwili jednak oprzytomniałem. Odskoczyłem do tyłu jak oparzony.

- Oszalałeś?! - wrzasnąłem. Miałem nadzieję, że wypadło to przekonywująco.

- Przestań, Zacky. Przecież wiem, że o to ci chodziło. Mnie nie oszukasz.

- Przyznaj się, Matt ci powiedział.

- Nikt mi nic nie mówił. Sam się domyśliłem.

- Zatłukę cię, Ilejay, zobaczysz! - krzyknąłem głośno, bo miałem nieodparte wrażenie, że ta mała cholera tu jest. I nie tylko on.

- Pomyśl sam, Baker. Czy gdybym oszalał, powiedziałbym ci, że cię kocham? Miałem wrażenie, że to sen.

- Mówisz... Poważnie? - spytałem ostrożnie, jakby czując, że kiedy powiem coś nieopatrznie, obudzę się.

- Przysięgam. Na grób Jimmy'ego.
"Sullivan, dziękuję", pomyślałem, z uśmiechem spoglądając na księżyc. Podszedłem do blondyna, i mocno go przytuliłem.

- Zacky... Wiesz, że jesteś moim małym kawałkiem nieba?

- Wiem. Też cię kocham.
Gdzieś w tle słychać było radosny śmiech chłopaków.

~*~

Z góry przepraszam za wszystkie błędy, ale pisałam na angielskim kompie, a on ma inną autokorektę xd
Notka mi się podoba, ale chyba jest trochę przesłodzona, IMO. Zwłaszcza ta końcówka, gópia ;)
Co do Frikeya, będzie najprawdopodobniej w tym tygodniu, bo idąc za radą Esnni, poprawiam sceny tortur na bardziej krwawe xd Poza tym, w najbliższym czasie nie ma żadnych urodzin xd
Także zapraszam do komentowania :)

piątek, 15 listopada 2013

Ogłoszenie

Postanowiłam dodać na blogu ramkę z zamówieniami. Jeśli chcecie, żebym napisała shota z wami lub z postaciami, które wybierzecie, piszcie pod najnowszą notką. Wasze zamówienia znajdą się w tej ramce :)

czwartek, 14 listopada 2013

Barlonge - Let's Start This Again For Real


SŁOWO WSTĘPU:

Dzisiaj pan Travis Barker (niżej), perkusista wspaniałego blink-182, kończy 38 lat!
Ten facet jest jak wino: im starszy tym lepszy :)


~*~

- Przyjaźnimy się od piaskownicy, a ty mi z takim wyznaniem wyjeżdżasz?! - wrzasnął Travis, chwytając się rękami za głowę.

- Nie mogłem dłużej dusić tego w sobie, musiałem ci powiedzieć. To mi niszczyło psychikę! - Tom próbował się usprawiedliwiać. Bezskutecznie.
- Zejdź mi z oczu, DeLonge. Nie mam ochoty na ciebie patrzeć - wysyczał fioletowowłosy. Brunet westchnął z rezygnacją.

- Skoro tak... To... Żegnaj?

- Żegnaj. Na teraz i na zawsze.

~*~

- I on ci tak po prostu powiedział, że nie chce cię znać? - dopytał się Mark, patrząc nico sceptycznie na Toma.

- No dokładnie. Co teraz mam zrobić?

- Cholera... Przeprosiny nic nie dadzą, bo uparty jest jak stado osłów. Może mu powiedz, że byłeś na dragach?

- Pogięło cię? Przecież ja nawet nie palę. To nie przejdzie.

- A może... Ja z nim pogadam?

- Spróbować możesz, czemu nie? Ale i tak nic z tego nie wyjdzie, jestem pewien.

- Nie bądź takim pesymistą, DeLonge - szatyn poklepał go przyjacielsko po ramieniu. - Zobaczysz, wszystko się ułoży, zapewniam cię.

- Znam cię i wiem, że jesteś cholernie niesłowny.
Obaj chłopcy wybuchnęli śmiechem.

~*~

- Wpuść mnie, kretynie! - Mark powoli zaczynał się wściekać na przyjaciela.

- Przecież ci mówię, że nie mogę.

- Dlaczego?

- Bo... Mam gościa - odpowiedział wymijająco Travis.

- To wyjdź przed dom, co ci szkodzi?

Zirytowany chłopak wyszedł na zewnątrz i zamknął drzwi. Postąpił kawałek do przodu, oglądając się za siebie.

-Czego? - rzucił zimno.

- Jaka konspiracja - zaśmiał się szatyn. - Matki się boisz?

- Zamknij się. O co chodzi?

- Chcę z tobą pogadać o Tomie.

- Nie ma mowy. On dla mnie nie istnieje.

- Barker, ty skończony idioto! - wykrzyknął starszy chłopak. - Czy ty nie rozumiesz, że on cierpi? Okaż trochę zrozumienia.

- A gdyby powiedział coś takiego tobie, ucieszyłbyś się?

- Nie dałbym mu żadnych nadziei na związek, ale chciałbym, żebyśmy dalej byli kumplami. Człowieku, on jest twoim najlepszym przyjacielem, chcesz to wszystko zaprzepaścić?

- On był moim najlepszym przyjacielem - sprostował lodowatym tonem fioletowowłosy. - Nie chcę mieć z nim już nic wspólnego, czy tak ciężko to pojąć?

W tym momencie otworzyły się drzwi i ukazała się w nich postać Shanny, ich koleżanki z liceum. Widać było, że Travis nie jest zbyt zadowolony z tego, że się nagle pojawiła, zwłaszcza, że miała na sobie tylko niezbyt długą i luźną koszulkę chłopaka. Mark tylko nieznacznie się uśmiechnął.

- Kochanie, długo jeszcze? - odezwała się blondynka. - O, cześć, Hoppus.

- Cześć, mała - odpowiedział szatyn, szczerząc się. - Widzę, że szybko się pocieszyłeś - szepnął jeszcze do Travisa, zanim stamtąd poszedł.

~*~

- Ty chyba nie mówisz tego poważnie?! - wykrzyknął zdumiony do granic możliwości Tom.

- Śmiertelnie. Gdybyś widział jego minę, kiedy się ukazała w drzwiach... Chyba nie chciał, żebyśmy wiedzieli, że jest z Shanną.

- Pozostaje pytanie: dlaczego?

- Wiesz... Mam pewną teorię...

- Jaką?

- Nie spodoba ci się - zapewnił przyjaciela Mark.

- Och, zamknij się. Gadaj.

- Które polecenie mam wykonać?

- Hoppus!

- Bo wpadło mi do głowy... Że może on tak naprawdę to odrzuca, bo chce zagłuszyć swoje uczucie.

- Pieprzysz jak potłuczony.

- Poczekaj. Pamiętasz ten film z Goslingiem, o tym antysemicie?

- No pamiętam. Ale co to ma wspólnego...

- Poczekaj. Był Żydem, więc stał się antysemitą, żeby zabić w sobie tego Żyda, tak?

- No... Tak. Ale co to...

- Nie przerywaj. Sądzę, że Barker robi to samo. To się chyba nazywa "psychologia wyparcia", czy jakoś tak. Chodzi mi o to, że tez coś do ciebie czuje, ale nie chce przyjąć do wiadomości, że jest gejem, więc chce cię tępić i mieć stosunki tylko z kobietami, rozumiesz?

- Wydaje mi się, że tak. Ale to przekracza moje horyzonty myślowe - chłopak opadł ciężko na swoje łóżko i ukrył twarz w dłoniach. - Mam już tego wszystkiego dosyć! Możesz mnie zostawić samego?

- Jasne - Mark powoli powlókł się do wyjścia.

~*~

Przez następne dwa tygodnie Mark nie miał kontaktu z żadnym z chłopaków. Raz czy dwa zobaczył Travisa spacerującego z Shanną, ten jednak szybko odwracał wzrok jak tylko szatyn na niego spojrzał. Toma nie widział w ogóle. Ta sytuacja doprowadzała go do szału. W końcu wpadł na genialny, jego zdaniem, pomysł: zadzwonił do obu chłopców, umawiając się z nimi w małym parku na przedmieściach, czyli tam, gdzie zawsze. Oczywiście każdego zapewnił, że będą tylko we dwóch. Obaj dali się namówić i trzy godziny później Mark już na nich czekał. Kiedy tylko Tom i Travis się zauważyli , chcieli uciec, ale szatynowi udało się ich zatrzymać.

- Nawet nie próbujcie - ostrzegł, patrząc na nich groźnie. - Macie się ze sobą rozmówić tu i teraz, bo mnie szlag jasny trafia jak widzę, jak się męczycie. Proszę - chłopak odsunął się na tyle daleko, żeby nie słyszeć o czym rozmawiają, ale móc ich obserwować.

- Wszystko co chciałem ci powiedzieć, powiedziałem dwa tygodnie temu - rzekł brunet i chciał odejść, lecz Travis chwycił go za rękę i zatrzymał.

- Ja mam ci coś do powiedzenia - przysunął chłopaka bliżej do siebie i pocałował.

- Barker, o co ci chodzi? - spytał zdezorientowany Tom.

- O to, że byłem kompletnym kretynem, próbując wmówić sobie, że nic do ciebie nie czuję. A ja cię kocham jak wariat.

- A Shanna?

- Na niej mi nie zależy. Chcę być tylko z tobą.

- Na pewno?

- Na pewno, głupku - zaśmiał się fioletowowłosy i przytulił mocniej chłopaka.

- No, panowie, trzeba to opić! - wykrzyknął radośnie Mark, ciesząc się, że chłopcy w końcu się zeszli.

~*~

Końcówka wyszła beznadziejna ;) Jednak w szkole piszę lepiej :)
Fioletowe włoski Travisa zobaczyłam w "American Pie" i się w nich zakochałam ;P
Kiedy dodam kolejną część Frikeya nie wiem, bo nie wiem ;) Ale za to w poniedziałek dostaniecie notkę na urodziny Johnny'ego Christa, basisty mojego ukochanego Avenged Sevenfold :) Także czekajcie cierpliwie :)

czwartek, 31 października 2013

Frerard - Halloween. 10 Years Later + bonus


SŁOWO WSTĘPU:
Happy Birthday Frank Iero! Nasz kochany Frankie kończy dziś 32 lata. Smućmy się, drogie panie, bo robi się dla nas coraz bardziej za stary ;)

~*~

Frerard - Halloween. 10 Years Later
31.10.93
Frank nie mógł oderwać od niego oczu. Przystojny wampir zajmował jego myśli przez całą imprezę. Wpatrywał się w niego jak urzeczony. Ale brakło mu odwagi, żeby podejść do chłopaka. Onieśmielał go, poza tym wyglądał na starszego od Franka. W dodatku jego własne przebranie, zombie, nie nastrajało go zbyt pozytywnie. Postanowił zaczekać  do końca, żeby, niby przypadkowo, wpaść na wampira w drzwiach. Oczywiście nic z tego nie wyszło.

31.10.03
Dziesięć lat. Dziesięć lat minęło od kiedy ujrzał go na halloweenowej imprezie organizowanej przez jego liceum. Każdego roku przychodził tam, ubrany w ten sam strój, co wtedy. Nadzieja go jednak powoli opuszczała.

- Frank, mógłbyś już przestać - powiedział Bob, jego przyjaciel. - To z każdym rokiem przestaje mieć sens.

- Wiem - westchnął brunet. Dokończył malowanie szwów na twarzy i wstał. - To już ostatni raz, obiecuję. Chodźmy już, nie chcę się spóźnić.
Obaj mężczyźni wyszli z domu i wsiedli do samochodu Boba, specjalnie przystrojonego z tej okazji.

Na miejsce dotarli chwilę przed rozpoczęciem imprezy. Frank rozejrzał się po sali. Zauważył mnóstwo znajomych osób, którym skinął głową na przywitanie. Jednak jego wampira nigdzie nie było. Mimo tego, że nie był zbyt radosny, uśmiechnął się i pociągnął jedną z koleżanek do tańca. Chociaż nie był w dobrym humorze, chciał się świetnie bawić, bo to w końcu miał być ostatni raz.

Po kilku godzinach impreza nieuchronnie zbliżyła się do końca. Kiedy DJ zapowiedział ostatnią piosenkę, w dodatku wolną, Frankowi napłynęły łzy do oczu. Brunet zrezygnowany stanął pod jedną ze ścian. Gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki i pary zgromadzone na parkiecie zaczęły powoli kołysać się w rytm muzyki, chłopak nie mógł już ich powstrzymać. Opuścił głowę, żeby nikt tego nie zobaczył i wtedy usłyszał głos:

- Mogę prosić cię do tańca?
Uniósł lekko głowę i zobaczył przed sobą jego wampira. Był dokładnie taki sam jak przed laty. Jedyne co się w nim zmieniło to kolor włosów. Teraz były krwiście czerwone.
Frank miał ochotę wrzeszczeć ze szczęścia. Otarł delikatnie łzy rękawem i ujął nieznajomego za rękę, ciągnąc go na parkiet.

- Czekałem na te chwilę dziesięć lat - wyszeptał wampirowi do ucha.

- Muszę podziękować mojemu bratu, że mnie tu dziś przyprowadził. Jestem Gerard.

- Frank. Imię tak piękne jak jego właściciel - powiedział brunet, uśmiechając się.

Wtedy Gerard pochylił lekko głowę i dotknął wargami jego ust. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale przekonało ich obu, że są dla siebie przeznaczeni.

- Jesteś najlepszym prezentem urodzinowym, jaki mogłem sobie wymarzyć.

- W takim razie wszystkiego najlepszego - czerwonowłosy przycisnął mocniej Franka do siebie.

W tym momencie czas dla nich stanął. Od tej chwili każdy dzień traktowali jak cudowne Halloween, które ich połączyło.

~*~

Bonus: Stone - In Too Deep

- Jeżeli nie będziesz próbować to za cholerę się nie nauczysz. Do wody! - rozkazał stanowczym głosem Steve. Jakim cudem on miał nauczyć pływać tego kretyna, skoro on się boi wody? Tracił już do niego powoli cierpliwość. Kiedy kolejny raz chłopak zaczął się topić, nie wytrzymał.

- Cone, do cholery, mam już tego serdecznie dość! - wrzasnął brunet. Kilka osób obecnych na basenie popatrzyło na niego jak na idiotę. - Wyłaź z tej wody i do szatni! Czekam na ciebie przy wyjściu.

Po piętnastu minutach Steve ujrzał rudzielca człapiącego w jego stronę.

- Przepraszam, stary, ale ja...

- Dobra, zamknij się. Wiem, że masz traumę z dzieciństwa, ale musisz przezwyciężyć lęk. Chcesz zostać na drugi rok? Musisz się nauczyć pływać, bo Henderson cię nie przepuści.

- Równie dobrze mógłbym spróbować go zabić. Szanse są identyczne - rudy pchnął drzwi i wyszedł na zewnątrz.
Była dopiero końcówka maja, a na dworze panował nieziemski wręcz upał. Na ulicy nie było zbyt wielu ludzi, wszyscy wychodzili tylko, gdy było to konieczne.

- Kurwa, Steve, ja już chyba wolę siedzieć na tym basenie - wyjęczał Cone, teatralnie się garbiąc.

- Proponuję iść do Derycka na piwo - obaj chłopcy szeroko się uśmiechnęli. Deryck był ich kumplem prowadzącym mały pub w centrum miasta. Często do niego wpadali, żeby się napić, bo mimo, że nie byli jeszcze pełnoletni, zawsze dostawali alkohol. Tym razem oczywiście też tak było.
Oprócz nich w knajpie był tylko jeden stały klient, dlatego blondyn nalał piwo również sobie i usiadł z chłopakami.

- I jak z tym pływaniem? - spytał. -  Są postępy?

- A skąd - mruknął Steve, biorąc łyk trunku. - Ja się dziwię, że on się nie boi wejść pod prysznic.
Cone uderzył go z całej siły w plecy.

- Daruj sobie - wymamrotał. - I nie pod prysznic, tylko do wanny.

- To jeszcze lepiej. Łatwiej się utopić.
Rudy popatrzył na Steve'a morderczym wzrokiem.

- Nie zapominaj, że jesteś ode mnie rok młodszy, więc mam niepisane prawo skopać ci dupę.

- Uspokójcie się - Deryck zdusił kłótnię w zarodku. - Może Cone po prostu boi się, kiedy dookoła są ludzie? Proponuję spróbować nad jeziorem. Z samego rana. Cisza, spokój, żadnych ludzi, którzy mogliby ewentualnie wyśmiać porażkę... - powiedział. - I wrzaski Steviego - dodał ciszej. Wszyscy się roześmieli, jednak brunet po chwili spoważniał.

- Ja nie wrzeszczę, tylko mówię głośno, do cholery. Whibley w sumie może mieć rację. Jutro sobota. Wstajemy o piątej i jedziemy nad jezioro.

- Proszę cię, nie rób mi tego! - Cone wbił paznokcie w ramię Steve'a. Chłopak zasyczał z bólu.

- Nie ma mowy. Jutro o piątej trzydzieści widzę cię przed twoją chatą. Jeśli cię nie będzie to zapukam do drzwi.

-  Dobra, nich ci będzie - mruknął rudzielec, zaciskając palce na szklance z piwem.

Następnego dnia Cone czekał na Steve'a tak jak się umówili, przed domem. Chłopak spóźniał się od piętnastu minut i rudy już powoli zaczynał się wściekać. W końcu na horyzoncie pojawił się charakterystyczny, intensywnie zielony rower bruneta. Zatrzymał się idealnie przed schodami.

- Zaraz to ja zapukam, ale w twoja pustą czaszkę! - wysyczał Cone powoli wsiadając na rower.

- Matka mnie dorwała jak wychodziłem - odparł lekko zdyszany Steve. - Ta kobieta cały czas myśli, że kiedy nie ma mnie w domu to jestem na dziwkach.

- Zajebistą masz matkę - rudzielec się uśmiechnął. - W końcu masz szesnaście lat, o czym innym masz myśleć, jeśli nie o seksie?

- Weź przestań, to już przekracza wszelkie granice - mruknął brunet. Dalej jechali w ciszy.

Gdy dotarli na miejsce, nieźle już dogrzewało, mimo, że dopiero dochodziła siódma. Chłopcy położyli na piasku rowery, zrzucili z siebie ciuchy, zostając w samych bokserkach i wskoczyli do wody. Była przyjemnie chłodna.

W tym miejscu, bez czujnych spojrzeń osób postronnych, Cone radził sobie świetnie. Czuł się jak delfin.
- Widzisz McCaslin - odezwał się Steve. - Nie taki diabeł straszny jak go malują.

- Deryck miał rację. Kiedy nikogo nie ma czuję się pewniej. To wszystko przez... - nie dokończył, bo nagle zniknął pod wodą. Brunet przez chwilę myślał, że chłopak stroi sobie z niego żarty, ale kiedy po dłuższym momencie nie wypłynął, przestraszył się. Zanurkował i za chwilę już wyciągał go na brzeg. Steve spanikował, ale zaraz przypomniał sobie zasady pierwszej pomocy. Szybko przycisnął swoje usta do ust chłopaka, żeby wykonać sztuczne oddychanie, kiedy ten niespodziewanie chwycił go za kark, przyciągnął jeszcze bliżej siebie i pocałował. Na początku oszołomiony brunet nie zareagował, jednak po chwili oderwał się od Cone'a i odskoczył jak oparzony.

- Ty cholerny palancie! - wrzasnął. Zrobiłeś to celowo!

- Uwierz mi, inaczej by się nie dało - powiedział rudy, wstając i stając przed chłopakiem.

- Czego by się nie dało?! Wykorzystać najlepszego przyjaciela?! - wykrzyczał Steve, pospiesznie się ubierając.

- Nie o to chodzi, posłuchaj...

- Nie mam zamiaru! I nie próbuj do mnie dzwonić - chłopak wsiadł na rower i szybko odjechał.

Przez kilka następnych dni Cone próbował się do niego dodzwonić. Oczywiście bezskutecznie. W szkole brunet również się nie pojawiał. W domu cały czas go "nie było". W końcu zrezygnowany rudzielec poszedł do "Crazy Train", żeby upić się do nieprzytomności.

- Coś ty taki niewyraźny, McCaslin? - spytał Deryck, przysiadając się.

- Wszystko się popieprzyło... - mruknął chłopak, opuszczając głowę.

- Jaśniej proszę.

- Steve od tygodnia nie chce ze mną rozmawiać.

- Czemu?

- Szkoda gadać. Poza tym, to trochę delikatna sprawa...

- Kiedy laska tak mówi, to chodzi o sprawę sercową. Z tego wnioskuję, że zakochałeś się w Steviem, tak?

- Jakbyś zgadł.

- Znam go już dość długo i wiem, że po takim wyznaniu raczej by tak nie zareagował.

- Tyle to i ja wiem. Tylko, że nie o to chodzi.

- A o co?

- O to, że... - rudzielec zawiesił głos. -...że go pocałowałem.
Deryck otworzył szeroko oczy ze zdumienia.

- Ale, że jak? - wymamrotał, oszołomiony.

- Normalnie. Wykorzystałem okazję, kiedy byliśmy sami nad jeziorem. Co prawda postąpiłem trochę po chuju, ale już nie wnikajmy w szczegóły. Chciałbym to jakoś wyjaśnić temu głupkowi, ale nigdzie nie mogę go złapać. To już mi powoli psychikę wykańcza.

- Trzeba było tak od razu! - wykrzyknął blondyn. - Najzwyczajniej w świecie zadzwonię do niego i poproszę, żeby przyszedł do knajpy. Ze mną nie jest skłócony.

- W sumie to logiczne...

- To leć na zaplecze i czekaj!

Po kilkunastu minutach nerwowego przebierania nogami w miejscu Cone usłyszał głos Steve'a. Jego serce zabiło szybciej. Cholernie się bał jego reakcji. Mimo, że miał prawie siedemnaście lat, czuł się w tej chwili jak mały chłopiec.

- Deryck, po jaką cholerę mnie tu... - brunet nie dokończył. Zobaczywszy rudzielca odwrócił się na pięcie i pociągnął za klamkę. Okazało się, że drzwi były od zewnątrz zamknięte na klucz. Zaczął więc opętańczo w nie walić.

- Whibley, skurwielu, otwórz te pieprzone drzwi! - wrzeszczał.
Cone powoli podszedł do niego, kładąc mu dłoń na ramieniu. Chłopak obrócił się ze złością w jego stronę.

- Nie dotykaj mnie! - wysyczał, strząsając rękę Cone'a.

- Steve, proszę cię, posłuchaj...

- Nie zamierzam. I dobrze ci radzę, odczep się ode mnie - chłopak wyminął rudzielca i skierował się w stronę tylnego wyjścia.

- Nie odczepię się, bo cię kocham, do cholery! - brunet nagle się zatrzymał.

- Kłamiesz.

- Mówię szczerą prawdę, przysięgam. Przecież wiesz, że nigdy bym cię nie okłamał.

- Nie wierzę ci.

- Stevie, proszę cię... - szepnął Cone, przytulając chłopaka mocno do siebie. - Kocham cię bardziej niż własną matkę, życie bym za ciebie oddał. Dałbym się nawet utopić, chociaż wiesz jak bardzo się boję wody. Teraz musisz mi uwierzyć.

Steve odsunął się od rudzielca. W jego oczach błyszczały łzy. Uśmiechnął się szeroko do chłopaka i rzucił mu się na szyję.

- Nie wiem nawet, jak w ogóle mogłem w to wątpić - powiedział przytłumionym głosem, wtulając się w Cone'a.

- To znaczy, że zgadzasz się na chodzenie?

- Oczywiście!

~*~

- I co? Zaliczyłeś?

- Na perfekcyjne pięć! - Steve mocno przytulił uradowanego rudzielca i go pocałował.

- Musimy to uczcić, panowie! - wykrzyknął Deryck. - Wreszcie czas na coś mocniejszego.
Chłopcy się roześmieli.

- Jesteśmy za! - powiedzieli równocześnie.
Cała trójka skierowała się do "Crazy Train". Steve i Cone idąc trzymali się za ręce.

~*~

No to mamy nową noteczkę :) Bonus jest trzykrotnie dłuższy niż Frerard, ale miałam większą wenę, no i w słuchawkach bonusowy Patronus, więc nie ma czemu się dziwić ;)
Kolejna część Frikeya pojawi się nie wiem kiedy, bo nie mogę za często pożyczać kompa, a mój w naprawie. Mam nadzieję, że szybko do mnie wróci ;)
Pozdrawiam państwa serdecznie i dziękuję kamciowi za reklamę na fejsbuku ;)