poniedziałek, 27 stycznia 2014

Nominacja do VBA


Hmm, miałam dodać ostatnią część Frikeya, ale w związku z tym, że zostałam nominowana przez
(za co owszem, serdecznie dziękuję :D)
do Versatile Blogger Award należy dodać noteczkę about ;)
Zatem:
Zasady:
1. Nominuj 7 lub więcej blogów, które Twoim zdaniem zasługują na wyróżnienie.
2. Poinformuj nominowanych blogerów o tym fakcie.
3. Napisz o sobie 7 rzeczy, których inni nie wiedzą.
4. Podziękuj blogerowi, który Cię nominował i dołącz do posta obrazek Versatile Blogger Awards.
Obrazek znajduje się TU 
Nominuję:

To teraz fakty:
1. Nie znoszę rozmawiać z ludźmi. Najchętniej bym wymieniała smsy, listy albo maile ;)
2. Od kiedy zaczęłam słuchać SWS uzależniłam się od zielonych Monsterów xd
3. Śpię z czterema miśkami ;P
4. Nazwałam swoje glany, martensy i kostkę; jak mi się nudzi to z nimi rozmawiam ;P
5. Mimo, że nienawidzę różowego, to mam pełno rzeczy w takim kolorze, które noszę ;)
6. Lubię fizykę ;)
7. Nie umiem pisać yaoi ;)

Obrazek:

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTl0LP7m5QdiEZnk9nLg-iN-dKJ-X7HCmDwiBAF67ogTNw_LZVf7jn64eTsWQxE2isYlYCw5faIpzQpRxrP9WT-3IZIsJBupOc3NISNZoF7bOgikToQOFbkmwWz__5bugP79T3rbD0zA/s1600/VBA.jpeg

niedziela, 19 stycznia 2014

Frikey - I Hate Your Love, But I Love Your Pain cz.3


SŁOWO WSTĘPU:
Więc tak: pierdolę, nie robię. Napisałam sylwestrówkę, ale nie wiem jakim cudem znikła mi z dysku. Stwierdziłam, że jej drugi raz nie piszę i zabrałam się za pisanie nowego shota metodą tradycyjną czyli w zeszycie. A na razie macie trzecią część tego chorego Frikeya ;) Ędżoj ^^"

~*~

W nocy nie mogłem spać. Za każdym razem, kiedy zamknąłem oczy, powracały obrazy z czasów liceum. Całe ciało zaczęło mnie boleć, jakbym znowu dostawał bęcki od osiłków z drużyny futbolowej. Miałem ochotę zapaść się głęboko pod ziemię. Najgorsze było to, że w oczach Franka widziałem ten ból, który mi towarzyszył przez całe życie. Jak gdyby moje emocje odbijały się w jego powiększonych źrenicach i brązowych tęczówkach. Tak dokładnie jak film wyświetlany przez projektor na wielkim śnieżnobiałym prześcieradle. Czułem w każdej komórce ciała, że nie mogę pozwolić mu umrzeć. Mimo tego, że znałem go dopiero od dwóch dni, miałem wrażenie, że po raz pierwszy w życiu się zakochałem.

Przez następnych kilka dni Gerard znęcał się nad Frankiem tak bardzo jak tylko się dało. Po jakimś czasie prawie całe jego ciało było pokryte bandażami. Pod paznokciami miał upchane tyle igieł, że jego dłonie przypominały jeże. Wiedziałem, że skoro tak się sytuacja przedstawia, rozjuszony Gee niedługo będzie chciał go zabić. I nie myliłem się.

Po jakichś dwóch tygodniach od przyjazdu Franka Gerard kazał mi przygotować nóż. Zrobiło mi się słabo. Musiałem szybko coś wymyśleć, żeby jakoś uratować czarnowłosego. Będąc w kuchni poruszałem się bardzo powoli, intensywnie myśląc nad sposobem wyrwania Franka z łap mojego brata.

Kiedy po zejściu na dół nadal nie miałem żadnych pomysłów, serce podeszło mi do gardła. Nie można opisać mojej ulgi, kiedy nagle zabrzmiał dzwonek do drzwi. Gerard popędził jak oparzony na górę, żeby szybko przygotować się do udawania "dopiero-co-wyszedłem-spod-prysznica-czym-mogę-służyć" idealnego lokatora. Jednak po paru minutach zbiegł do piwnicy z wściekłością wypisaną na twarzy.

- Muszę jechać na komendę, bo jakiś kretyn podpieprzył nas na policję. Postaram się wrócić w ciągu godzinę. Nie pozwól mu stracić przytomności.

Skinąłem tylko głową, nie chcąc, żeby usłyszał w moim głosie radość. Kiedy usłyszałem trzaśnięcie drzwiami, złapałem szybko telefon i zadzwoniłem do mojego kumpla z dzieciństwa, Boba. Opowiedziałem mu pokrótce całą sytuację i poprosiłem o przyjazd. Od razu się zgodził i po jakichś dziesięciu minutach stał pod domem. Odciąłem Franka i razem zanieśliśmy go do samochodu. Szybko stamtąd odjechaliśmy.

Bob zabrał nas do swojego przyjaciela, Raya, który mieszkał w jakimś małym miasteczku około trzystu kilometrów od Belleville. Miałem nikłą nadzieję, że Gerard nas nie znajdzie. Sukinsyn jest czasami lepszy od psa tropiącego. Sądząc po odległości i wielkości miejscowości możemy być bezpieczni przez jakieś trzy tygodnie, nie dłużej. Dziękowałem jednak temu hipotetycznemu Bogu za chociaż tyle.

Po dwóch dniach głębokiego snu Frank się przebudził. Był nieźle zdezorientowany.

- Możesz mi wyjaśnić, gdzie my, do cholery, jesteśmy? - spytał, kiedy tylko mnie zobaczył.

- W Clavertown, kilkaset kilometrów od Belleville.

- W jakim celu?

- W celu uratowania twojego życia.

- Ja o ratunek nie prosiłem - odwrócił się do mnie plecami.

- Zrozum, nie mogłem dopuścić do tego, żebyś umarł.

- To chyba tylko i wyłącznie moja sprawa, nie sądzisz?! - wybuchnął, zrywając się z łóżka i stając przede mną.

- Czuję się za ciebie odpowiedzialny - powiedziałem ze stoickim spokojem, biorąc głęboki wdech.

- To przestań się czuć! Miałem niepowtarzalną szansę śmierci w męczarniach, o jakiej zawsze marzyłem, a ty wszystko spieprzyłeś!

Nie wytrzymałem. Potrząsnąłem nim mocno, wrzeszcząc:

- Nie chcę, żebyś umierał, bo cię kocham, jebnięty samobójco!

Brunet popatrzył na mnie zdziwiony.  Przez ułamek sekundy w jego oczach było widać radość, ale zaraz zastąpił ją gniew. Chłopak wyrwał się z mojego uścisku.

- Mówisz tak tylko po to, żebym nie próbował się zabić! Kłamiesz!

- Czy gdybym kłamał, zrobiłbym to? - przyciągnąłem go do siebie i szybko pocałowałem. Włożyłem w ten pocałunek tyle uczucia, że Frank aż zatoczył się do tyłu, oszołomiony.

- Ale skoro nadal uważasz, że łżę, to trudno - mruknąłem smutno i skierowałem swe kroki ku wyjściu z pokoju, jednak brunet mnie zatrzymał i odwrócił.

- Słyszałeś, żebym tak powiedział? - uśmiechnął się, tym swoim szerokim, radosnym uśmiechem. Poczułem, że zmiękły mi kolana. Mimo, że Frank był ode mnie sporo niższy, wydawało mi się, że zrobiłem się mały, jak liliput. Po raz pierwszy w całym moim marnym życiu poczułem się naprawdę szczęśliwy. Chciałem, żeby ta chwila trwała wiecznie. Jednak Los okazał się być wyjątkowym skurwielem. Do pokoju wpadł przerażony Ray.

- Chłopaki! Zmywamy się! Twój brat nas namierzył.

Miałem wrażenie, jakbym dostał obuchem w głowę. Nie doceniłem jego możliwości. Stałem jak słup, niezdolny do ruchu.

- Ruszajcie się, bo nie zdążymy mu zwiać!

Te słowa mnie otrzeźwiły. Wybiegłem z domu, ciągnąc za sobą Franka. Udało nam się przejechać może dwa kilometry, kiedy zobaczyłem w lusterku znajomy samochód: czerwoną corvettę mojego brata.

- Bob! Gaz do dechy, mamy ogon!

Aż do tego momentu nie wiedziałem, że blondyn jest tak świetnym kierowcą. Jechaliśmy grubo ponad setkę, a Bryar lawirował pomiędzy autami z gracją łyżwiarza figurowego. Byłem pod wielkim wrażeniem.

Niestety, Gerard nadal nas gonił. Licząc na to, że uda nam się uciec, Bob gwałtownie skręcił na okoliczne pola. Nasza ucieczka nie trwała jednak długo, bo po tym, jak dostaliśmy w tył samochodu (dziwię się, że corvetta się przy tym nie rozleciała) blondyn stracił panowanie nad kierownicą i, mając niesamowite szczęście, uderzyliśmy w jedyne rosnące w tej okolicy drzewo. Szybko wyskoczyliśmy z auta i zaczęliśmy biec. Frank był wyczerpany i nawet mimo jego odporności na ból (żaden normalny człowiek nie zrobiłby kroku po takich torturach) Gerry szybko go dogonił i przystawił mu lufę pistoletu do skroni. Poparzyłem na brata z przerażeniem.

- Gerard, błagam cię, puść go! - wrzasnąłem desperacko.

- Nie ma mowy, Mikey! On musi zginąć.

- Zabij mnie! Możesz mnie żywcem posiekać, ale nie rób mu krzywdy!

Dostrzegłem wtedy dziwny błysk w jego oczach. Drugi raz w ciągu całego życia. Blask zrozumienia. Przebłysk normalności.

- Widzę, że bardzo pragniesz śmierci Waya - powiedział, powoli naciskając na spust. Nigdy przedtem ani potem nie czułem się aż tak bezsilny. Jednak sekundę przed całkowitym dociśnięciem cyngla, Gee zrobił rzecz, której do końca życia nie zapomnę.

~*~

No to mamy ;) Jest beznadziejne, aż łapałam się za głowę, jak to przepisywałam :) Ale niech tam xd 
Być może za tydzień wrzucę ostatnią część tego tForu. Jeśli nie będę miała żadnych shotów, to najprawdopodobniej rozpocznę nowego, o wiele dłuższego Frikeya. To się jeszcze zobaczy ;)
Clavertown zostało przeze mnie wymyślone, bo doszłam do wniosku, że za długo bym szukała miasteczka o odpowiedniej liczbie mieszkańców i w odpowiedniej lokalizacji.