poniedziałek, 18 listopada 2013

Johnacky - A Little Piece Of Heaven


SŁOWO WSTĘPU:

Dziś dwudziesty dziewiąty rok życia ukończył Jonatan Lewis Seward, znany powszechnie jako Johnny Christ, basista A7X. Szczerze powiedziawszy, nie wygląda na swój wiek ;)

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8eAoJU2kLCtK5vWeeASidaZBvv_m_g_uLTroh_yWQb9pVgDWGggBrqIuNcmYMRVeNT1OB0pLmkuYYFVzDWuymmNchlw8eW7tee27ZfsmEvSeDf5xIkA0CdMRlpty0O7jbbEzHYoSU4BMV/s1600/default.jpeg

~*~

- Halo?

Jeżeli stoisz to lepiej usiądź.

- Co się stało?

Jimmy... On... Popełnił samobójstwo.

~*~

Stojąc nad grobem Jimmy'ego płakałem jak bóbr. Nie potrafiłem przyjąć do wiadomości, że jego już nie ma. Był moim najlepszym przyjacielem. Rozumiałem się z nim bez słów. Był mi najbliższy z całej paczki.

Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem Zacky'ego. Chłopak wyglądał jakby powstrzymywał łzy. popatrzył na mnie smutno i mocno przytulił.

- Johnny, proszę, nie płacz już - szepnął.

- Dlaczego on mi to zrobił, dlaczego?! - wrzeszczałem głosem stłumionym przez ciało czerwonowłosego.

Staliśmy tak, dopóki nie wzmógł się wiatr. Oderwałem się od Zacka i wpatrując się intensywnie w śnieg pod moimi stopami, spytałem cicho:

- Jak właściwie się zabił?
Po chwili ciszy uzyskałem odpowiedź:

- Popił alkoholem antydepresanty. Nie zostawił żadnego listu pożegnalnego. Może z wyjątkiem tej kartki.

Przed moimi oczami pojawił się złożony kawałek papieru, na którym były moje inicjały. Lekko zgrabiałymi rękami rozłożyłem ją i zacząłem czytać:

Drogi Johnny


Wiem, że cholernie egoistycznie postąpiłem, odbierając sobie życie, ale naprawdę nie było innego wyjścia.


Wiesz o tym, że od dawna zmagam się z depresją. Chodzę na terapię i biorę tabletki. Niestety, zdają się leczyć próżnię. Nie mam siły męczyć się dłużej.

Nie chcę też przysparzać wam więcej cierpienia. A zwłaszcza tobie, Johnny. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, znasz wszystkie moje tajemnice i problemy. Czujesz to samo, co ja. Dlatego nie mogę pozwolić, żebyś i ty wykończył się przez moją chorobę.

Chcę, żebyś zrozumiał, że musiałem odejść.  I chcę, żebyś się tym nie przejmował. Żyj tak jak do tej pory i nie zadręczaj się.

Żegnaj na zawsze
Jimmy

PS Nawet nie próbuj zrobić tego samego, co ja, bo będę cię straszył po nocach.

Przeczytawszy post scriptum uśmiechnąłem się lekko. Zaraz jednak wpadłem w jeszcze większy szloch. Zacky ponownie przycisnął mnie mocno do siebie. Usłyszałem, jak pozostali podeszli do nas.

- Chłopaki... - zaczął Matt. W jego głosie było słychać smutek. - Teraz musimy jeszcze bardziej trzymać się razem.

~*~

Przez cały następny dzień nie ruszyłem się z łóżka. Leżałem ze słuchawkami na uszach, słuchając ulubionych piosenek Jimmy'ego. Byłem strasznie zdołowany.
Gdzieś tak koło czwartej zauważyłem, że moja matka stoi w drzwiach. Z niechęcią zdjąłem słuchawki i popatrzyłem na nią pytająco.

- Zachary przyszedł. Wpuścić go? - Sophie była jedyną osobą, która tak na niego mówiła. Wkurzało go to.
Skinąłem lekko głową. Mama znikła, a do pomieszczenia wszedł zmartwiony chłopak.

- Czego chcesz? - spytałem, nie odrywając wzroku od sufitu.

- Wyciągnąć cię z domu - odpowiedział czerwonowłosy, siadając przy biurku.

- Nigdzie nie idę. Wróć za sześćdziesiąt lat, na mój pogrzeb.

- Przestań pieprzyć głupoty. Wiem, że ciężko przeżywasz śmierć najlepszego kumpla, ale takie zamykanie się przed światem do niczego nie prowadzi.

- Jak masz mi prawić morały, to lepiej wyjdź.
Chłopak tylko westchnął, zrezygnowany.

- Skoro tak, to wychodzę - podniósł się i skierował do wyjścia. Przy drzwiach jeszcze odwrócił się i powiedział:

- Nie tylko tobie brakuje Jimmy'ego.

~*~

- I co, Zachary, udało się? - spytała mnie z nadzieją w głosie matka Johnny'ego, po moim wyjściu z pokoju.

- Jest skrajnie załamany - odparłem, ubierając się. Pani Seward popatrzyła na mnie, zrozpaczona. W jej oczach pojawiły się łzy.

- Niech pani się nie martwi - uśmiechnąłem się do niej życzliwie i poklepałem po ramieniu. - W sobotę na pewno wyjdzie, już my się o to postaramy.
Kobieta w nagłym przypływie wdzięczności rzuciła mi się na szyję.

- Dziękuję, dziękuję... - powtarzała. Udało mi się wyrwać z jej uścisku i po krótkim "do widzenia" wyszedłem z domu.

Idąc zasypanym śniegiem chodnikiem myślałem o całej tej sytuacji. Nie dało się ukryć, że wszyscy bardzo przeżywaliśmy śmierć naszego przyjaciela, ale Johhny cierpiał najmocniej. Zawsze był bardzo wrażliwy, zupełnie jak Jimmy. Dlatego dobrze się dogadywali. Ale czasami niektóre rzeczy czuli zbyt mocno. Widać do czego to doprowadziło. Nie można dopuścić do tego, żeby Jonatan zrobił to samo.

Po powrocie do domu zamknąłem się w swoim pokoju z kubkiem gorącej herbaty. Siadając przed komputerem usłyszałem przeciągłe wycie syreny strażackiej. Podskoczyłem przerażony, ale po chwili uświadomiłem sobie, że dostałem smsa. Ten dźwięk za każdym razem mnie zaskakiwał. Wyjąłem telefon z kieszeni i odczytałem wiadomość: "Zadzwoń. Brian.". Szybko nacisnąłem zieloną słuchawkę i po chwili usłyszałem głos bruneta:

Wyszedł?

- A skąd. Jestem przekonany, że przed sobota dobrowolnie nie wyjdzie,

- Jasna cholera! Trzeba będzie coś z tym zrobić.

- No trzeba będzie. Masz jakiś pomysł?

- Na razie nie. Napiszę zaraz do Matta, a ty skontaktuj się z Arinem. Cześć!

No tak, zawsze ja. "Bo masz dobre podejście do dzieci". Ale dwunastolatek to już nie dziecko, jakby nie było.
W sumie można by powiedzieć, że trzech osiemnastolatków i szesnastolatek to niezbyt odpowiednie towarzystwo dla takiego młokosa. Jednak ten dzieciak jest lepszym człowiekiem od nas wszystkich razem wziętych. Pod każdym względem. Arin to takie "dziecko renesansu", jeśli można tak to ująć.
Chcąc nie chcąc wybrałem numer chłopaka. Odebrał po dłuższej chwili.

Halo?

- Cześć, młody. Mamy problem.

Co się stało?

- Seward nie chce opuścić swojego pokoju. Do soboty musimy wymyśleć niezawodny plan, bo obiecałem jego matce, że go wyciągnę.

- Zostawcie wszystko mnie. Wyjdzie stamtąd w podskokach, możesz być pewien.

- No ja mam nadzieję. Spieprz tylko sprawę, a doniosę twojej starej, że palisz.

Cicho! Dam radę, żebyś wiedział. Nie przeszkadzaj mi. Pa.

Zanim zdążyłem się odezwać, rozłączył się. Napisałem szybko smsa do chłopaków, żeby nie męczyli już mózgów i zatopiłem się w lekturze nowego rozdziału "Naruto".

~*~

Nieźle się zdziwiłem, widząc w swoim domu Arina w sobotni wieczór. W zimie o piątej było już nieźle ciemno, a dzieciak mieszkał spory kawałek drogi ode mnie. Znałem jego matkę i wiedziałem, że o tej porze w życiu by go samego z domu nie wypuściła Coś się musiało za tym kryć.

- Hej, stary. Mogę wejść? - młody rozejrzał się po pomieszczeniu. Chyba nie spodobał mu się bajzel nagromadzony od dnia pogrzebu Jimmy'ego.

- Jak musisz - mruknąłem, nawet nie podnosząc się z łóżka. - Chłopaki cię przysłali, nie?

- No właśnie nie. Sam przyszedłem. Wiem co czujesz, bo sam przez to teraz przechodzę - powiedział, siadając.

- Nic nie wiesz.

- I tu się mylisz. James był dla mnie jak rodzony brat. Bronił mnie przed tymi wszystkimi palantami, których sam nie potrafiłem pokonać. Ty straciłeś przyjaciela, ja - członka rodziny. Zastanów się: który z nas ma gorzej?
Cholerny gówniarz. Zawsze potrafi uderzyć w sam środek. Ale jakby nie było, miał rację. Jimmy i Arin byli jak rodzeństwo. Więc z której strony by na to nie patrzeć, Ilejay cierpi bardziej niż ja.

- Nawet jeśli - odezwałem się po chwili ciszy. - To ja i tak nie zamierzam stąd wychodzić.
Chłopak westchnął z rezygnacją.

- Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale byłbym szczęśliwy, gdybyśmy mogli spotkać się w pięciu i powspominać te wszystkie dobre rzeczy, które nas spotkały, zanim Jimmy odszedł. Bo takie zamknięcie się w sobie jest beznadziejne. Chcesz skończyć tak jak on? Chcesz, żeby inni tak cierpieli? Żeby Zacky zatrzasnął drzwi przed światem, tak jak ty, i doprowadził do autodestrukcji?

- Oczywiście, że nie chcę! - wykrzyknąłem, zrywając się z łóżka. - Nie chcę, żeby Zacky... - urwałem. Baker? Dlaczego wspomniał akurat o nim? I czemu aż tak zareagowałem? "Przecież to tylko mój przyjaciel, nic więcej", powtarzałem w myślach.

- To się ogarnij. Za pół godziny widzę cię na dole - powiedział Arin i wyszedł z pokoju. Nie miałem najmniejszej ochoty ruszać się z domu, ale przecież młodemu nie odmówię.

~*~

Kiedy ujrzałem uśmiechniętą twarz bruneta wchodzącego do salonu, zrobiło mi się gorąco. Od razu zrozumiałem, że mu się udało. W sumie, to zawsze mu się udaje.

- Niedługo zejdzie. Nie musicie mi dziękować - rzekł, rzucając się na kanapę obok Matta.

- No, młodzieży - zaśmiał się Shadows i potargał włosy chłopaka. - Dobra robota.

- Co mu nagadałeś? - spytał Brian.

- Nic takiego. Powiedziałem tylko, że Jimmy był dla mnie jak brat i ja mocniej to przeżywam niż on.

- To wszystko?

- Zapytałem go jeszcze, czy chce, żeby przez niego Zack zamknął się dla ludzi. To go ruszyło.

Zabrakło mi tchu. Wychodzi z pokoju, bo nie chce, żebym przez niego cierpiał? To było ponad moje siły. Wstałem z miejsca i szybko poszedłem do kuchni. Oparłem się rękami o parapet i popatrzyłem przez okno. Była wyjątkowo piękna pogoda. Zero wiatru i chmur, niewielki sierp księżyca, dający nikłą poświatę, błyszczący śnieg. Poczułem jak do oczu napływają mi łzy.

- Hej, stary, co się stało? - usłyszałem za sobą głos Matta.
W ostatniej chwili powstrzymałem płacz.

- Nic się nie stało. Co się niby miało stać?

- To ma związek z tym, co mi mówiłeś kilka dni temu?

- Bo przez sekundę robiłem sobie nadzieję, że jak mu powiem, to on odpowie tym samym. Ale to przecież bez sensu...

- Dlaczego tak myślisz, Zacky? - spytał Shadows, stając obok mnie.

- Ponieważ to niemożliwe, żeby on widział we mnie coś więcej niż przyjaciela.
W tym momencie ktoś zapukał w drzwi kuchni. Odwróciłem się i zobaczyłem Synystera.

- Chodźcie. Jonatan marnotrawny powrócił.
Spojrzałem na chłopaków smutno i powoli poczłapałem za brunetem z powrotem do salonu. Tam już czekali gotowi Arin i Johnny. Wziąłem głęboki wdech i uśmiechnąłem się wymuszenie, ale przekonywująco.

- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę! - wykrzyknął szczerze uradowany Syn, mocno ściskając oniemiałego blondyna. Skorzystałem z okazji i wymknąłem się na korytarz. Ubrałem się szybko i czekałem na resztę z dłonią na klamce. Po chwili wszyscy się pojawili i wyszliśmy z domu, odprowadzani wdzięcznym wzrokiem pani Seward.

Mimo moich początkowych obaw bawiliśmy się świetnie. Wyglądało na to, że Johnny na moment zapomniał o swoim bezbrzeżnym cierpieniu. Ja jednak nie potrafiłem się do końca cieszyć, bo w głowie cały czas tkwiły mi słowa Arina. To odbierało mi całą przyjemność. Może gdybym wyznał wszystko Johnny'emu poczułbym się lepiej, ale wtedy mógłbym go stracić, a to by zabiło nas obu. Twardo więc postanowiłem, że będę milczał jak, nomen omen, grób.

Nasza zwykła trasa powrotu do domów zaczynała się od bloku, w którym mieszkał Arin i rozdzielała się na dwoje, bo na jednym ze skrzyżowań Matt i Syn szli w prawo, a ja i Johnny w lewo. W tym momencie pragnąłem mieszkać na drugim końcu Huntington Beach, a nawet w innym mieście. Prawie przez pół drogi szedłem ze wzrokiem wbitym w chodnik, nie odzywając się ani słowem.

- Zack, do jasnej cholery, o co ci chodzi?! - blondyn w końcu nie wytrzymał.

- O nic nie chodzi - mruknąłem, nie podnosząc nawet głowy.

- Przecież widzę, że coś się dzieje - chłopak zatrzymał się. Przeszedłem jeszcze kawałek, po czym stanąłem, widząc, że się nie ruszył.

- No chodź. Nie chcesz chyba tak stać na mrozie?

- Będę tak stać, dopóki mi nie powiesz co się stało.

- I tak ci nie powiem.

- Dlaczego?

- Bo ci się to nie spodoba.

- Skąd wiesz?

- Nieważne. Zapomnij o tym.

- Przecież wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć.

- Ale nie to.

- Zacky... - Johnny zbliżył się do mnie. Za bardzo. Zacząłem ciężko oddychać. Wpatrzyłem się usilnie w niebo nad głową blondyna.

- Spójrz mi w oczy, do cholery - powiedział tonem nie wyrażającym sprzeciwu. Nie dałem rady. Zacisnąłem mocno powieki, starając się uspokoić oddech. Nagle poczułem na swoich wargach dotyk delikatnych ust chłopaka. Chciałem, żeby to trwało wiecznie. Po chwili jednak oprzytomniałem. Odskoczyłem do tyłu jak oparzony.

- Oszalałeś?! - wrzasnąłem. Miałem nadzieję, że wypadło to przekonywująco.

- Przestań, Zacky. Przecież wiem, że o to ci chodziło. Mnie nie oszukasz.

- Przyznaj się, Matt ci powiedział.

- Nikt mi nic nie mówił. Sam się domyśliłem.

- Zatłukę cię, Ilejay, zobaczysz! - krzyknąłem głośno, bo miałem nieodparte wrażenie, że ta mała cholera tu jest. I nie tylko on.

- Pomyśl sam, Baker. Czy gdybym oszalał, powiedziałbym ci, że cię kocham? Miałem wrażenie, że to sen.

- Mówisz... Poważnie? - spytałem ostrożnie, jakby czując, że kiedy powiem coś nieopatrznie, obudzę się.

- Przysięgam. Na grób Jimmy'ego.
"Sullivan, dziękuję", pomyślałem, z uśmiechem spoglądając na księżyc. Podszedłem do blondyna, i mocno go przytuliłem.

- Zacky... Wiesz, że jesteś moim małym kawałkiem nieba?

- Wiem. Też cię kocham.
Gdzieś w tle słychać było radosny śmiech chłopaków.

~*~

Z góry przepraszam za wszystkie błędy, ale pisałam na angielskim kompie, a on ma inną autokorektę xd
Notka mi się podoba, ale chyba jest trochę przesłodzona, IMO. Zwłaszcza ta końcówka, gópia ;)
Co do Frikeya, będzie najprawdopodobniej w tym tygodniu, bo idąc za radą Esnni, poprawiam sceny tortur na bardziej krwawe xd Poza tym, w najbliższym czasie nie ma żadnych urodzin xd
Także zapraszam do komentowania :)

piątek, 15 listopada 2013

Ogłoszenie

Postanowiłam dodać na blogu ramkę z zamówieniami. Jeśli chcecie, żebym napisała shota z wami lub z postaciami, które wybierzecie, piszcie pod najnowszą notką. Wasze zamówienia znajdą się w tej ramce :)

czwartek, 14 listopada 2013

Barlonge - Let's Start This Again For Real


SŁOWO WSTĘPU:

Dzisiaj pan Travis Barker (niżej), perkusista wspaniałego blink-182, kończy 38 lat!
Ten facet jest jak wino: im starszy tym lepszy :)


~*~

- Przyjaźnimy się od piaskownicy, a ty mi z takim wyznaniem wyjeżdżasz?! - wrzasnął Travis, chwytając się rękami za głowę.

- Nie mogłem dłużej dusić tego w sobie, musiałem ci powiedzieć. To mi niszczyło psychikę! - Tom próbował się usprawiedliwiać. Bezskutecznie.
- Zejdź mi z oczu, DeLonge. Nie mam ochoty na ciebie patrzeć - wysyczał fioletowowłosy. Brunet westchnął z rezygnacją.

- Skoro tak... To... Żegnaj?

- Żegnaj. Na teraz i na zawsze.

~*~

- I on ci tak po prostu powiedział, że nie chce cię znać? - dopytał się Mark, patrząc nico sceptycznie na Toma.

- No dokładnie. Co teraz mam zrobić?

- Cholera... Przeprosiny nic nie dadzą, bo uparty jest jak stado osłów. Może mu powiedz, że byłeś na dragach?

- Pogięło cię? Przecież ja nawet nie palę. To nie przejdzie.

- A może... Ja z nim pogadam?

- Spróbować możesz, czemu nie? Ale i tak nic z tego nie wyjdzie, jestem pewien.

- Nie bądź takim pesymistą, DeLonge - szatyn poklepał go przyjacielsko po ramieniu. - Zobaczysz, wszystko się ułoży, zapewniam cię.

- Znam cię i wiem, że jesteś cholernie niesłowny.
Obaj chłopcy wybuchnęli śmiechem.

~*~

- Wpuść mnie, kretynie! - Mark powoli zaczynał się wściekać na przyjaciela.

- Przecież ci mówię, że nie mogę.

- Dlaczego?

- Bo... Mam gościa - odpowiedział wymijająco Travis.

- To wyjdź przed dom, co ci szkodzi?

Zirytowany chłopak wyszedł na zewnątrz i zamknął drzwi. Postąpił kawałek do przodu, oglądając się za siebie.

-Czego? - rzucił zimno.

- Jaka konspiracja - zaśmiał się szatyn. - Matki się boisz?

- Zamknij się. O co chodzi?

- Chcę z tobą pogadać o Tomie.

- Nie ma mowy. On dla mnie nie istnieje.

- Barker, ty skończony idioto! - wykrzyknął starszy chłopak. - Czy ty nie rozumiesz, że on cierpi? Okaż trochę zrozumienia.

- A gdyby powiedział coś takiego tobie, ucieszyłbyś się?

- Nie dałbym mu żadnych nadziei na związek, ale chciałbym, żebyśmy dalej byli kumplami. Człowieku, on jest twoim najlepszym przyjacielem, chcesz to wszystko zaprzepaścić?

- On był moim najlepszym przyjacielem - sprostował lodowatym tonem fioletowowłosy. - Nie chcę mieć z nim już nic wspólnego, czy tak ciężko to pojąć?

W tym momencie otworzyły się drzwi i ukazała się w nich postać Shanny, ich koleżanki z liceum. Widać było, że Travis nie jest zbyt zadowolony z tego, że się nagle pojawiła, zwłaszcza, że miała na sobie tylko niezbyt długą i luźną koszulkę chłopaka. Mark tylko nieznacznie się uśmiechnął.

- Kochanie, długo jeszcze? - odezwała się blondynka. - O, cześć, Hoppus.

- Cześć, mała - odpowiedział szatyn, szczerząc się. - Widzę, że szybko się pocieszyłeś - szepnął jeszcze do Travisa, zanim stamtąd poszedł.

~*~

- Ty chyba nie mówisz tego poważnie?! - wykrzyknął zdumiony do granic możliwości Tom.

- Śmiertelnie. Gdybyś widział jego minę, kiedy się ukazała w drzwiach... Chyba nie chciał, żebyśmy wiedzieli, że jest z Shanną.

- Pozostaje pytanie: dlaczego?

- Wiesz... Mam pewną teorię...

- Jaką?

- Nie spodoba ci się - zapewnił przyjaciela Mark.

- Och, zamknij się. Gadaj.

- Które polecenie mam wykonać?

- Hoppus!

- Bo wpadło mi do głowy... Że może on tak naprawdę to odrzuca, bo chce zagłuszyć swoje uczucie.

- Pieprzysz jak potłuczony.

- Poczekaj. Pamiętasz ten film z Goslingiem, o tym antysemicie?

- No pamiętam. Ale co to ma wspólnego...

- Poczekaj. Był Żydem, więc stał się antysemitą, żeby zabić w sobie tego Żyda, tak?

- No... Tak. Ale co to...

- Nie przerywaj. Sądzę, że Barker robi to samo. To się chyba nazywa "psychologia wyparcia", czy jakoś tak. Chodzi mi o to, że tez coś do ciebie czuje, ale nie chce przyjąć do wiadomości, że jest gejem, więc chce cię tępić i mieć stosunki tylko z kobietami, rozumiesz?

- Wydaje mi się, że tak. Ale to przekracza moje horyzonty myślowe - chłopak opadł ciężko na swoje łóżko i ukrył twarz w dłoniach. - Mam już tego wszystkiego dosyć! Możesz mnie zostawić samego?

- Jasne - Mark powoli powlókł się do wyjścia.

~*~

Przez następne dwa tygodnie Mark nie miał kontaktu z żadnym z chłopaków. Raz czy dwa zobaczył Travisa spacerującego z Shanną, ten jednak szybko odwracał wzrok jak tylko szatyn na niego spojrzał. Toma nie widział w ogóle. Ta sytuacja doprowadzała go do szału. W końcu wpadł na genialny, jego zdaniem, pomysł: zadzwonił do obu chłopców, umawiając się z nimi w małym parku na przedmieściach, czyli tam, gdzie zawsze. Oczywiście każdego zapewnił, że będą tylko we dwóch. Obaj dali się namówić i trzy godziny później Mark już na nich czekał. Kiedy tylko Tom i Travis się zauważyli , chcieli uciec, ale szatynowi udało się ich zatrzymać.

- Nawet nie próbujcie - ostrzegł, patrząc na nich groźnie. - Macie się ze sobą rozmówić tu i teraz, bo mnie szlag jasny trafia jak widzę, jak się męczycie. Proszę - chłopak odsunął się na tyle daleko, żeby nie słyszeć o czym rozmawiają, ale móc ich obserwować.

- Wszystko co chciałem ci powiedzieć, powiedziałem dwa tygodnie temu - rzekł brunet i chciał odejść, lecz Travis chwycił go za rękę i zatrzymał.

- Ja mam ci coś do powiedzenia - przysunął chłopaka bliżej do siebie i pocałował.

- Barker, o co ci chodzi? - spytał zdezorientowany Tom.

- O to, że byłem kompletnym kretynem, próbując wmówić sobie, że nic do ciebie nie czuję. A ja cię kocham jak wariat.

- A Shanna?

- Na niej mi nie zależy. Chcę być tylko z tobą.

- Na pewno?

- Na pewno, głupku - zaśmiał się fioletowowłosy i przytulił mocniej chłopaka.

- No, panowie, trzeba to opić! - wykrzyknął radośnie Mark, ciesząc się, że chłopcy w końcu się zeszli.

~*~

Końcówka wyszła beznadziejna ;) Jednak w szkole piszę lepiej :)
Fioletowe włoski Travisa zobaczyłam w "American Pie" i się w nich zakochałam ;P
Kiedy dodam kolejną część Frikeya nie wiem, bo nie wiem ;) Ale za to w poniedziałek dostaniecie notkę na urodziny Johnny'ego Christa, basisty mojego ukochanego Avenged Sevenfold :) Także czekajcie cierpliwie :)