poniedziałek, 30 grudnia 2013

Gai - The Happy Family (zamówienie Himitsu Guren)


SŁOWO WSTĘPU
Jeżeli się uda to jutro pojawi się sylwestrowy part :) Miałam dodać świątecznego, ale natłok roboty był i nie miałam czasu pisać, a teraz specjalnie zarwę nockę, żeby was zadowolić, Drodzy Czytelnicy :)

~*~

- Ona jest po prostu boska! Dlaczego wybrała tego kretyna Rukiego, a nie mnie? On na nią nie zasługuje - Kai żalił się swojemu przyjacielowi, Reicie.

- No cóż... To kobieta, jej nigdy nie zrozumiesz - powiedział rzeczowo blondyn.

- Jakbyś jeszcze nie zauważył, to Ruks wygląda czasem bardziej kobieco od niej.

- Przynajmniej ma od kogo pożyczać kosmetyki.
Reita powiedział to z taką powagą, że brunet nie wytrzymał i zaczął się śmiać.

- Ty mnie zawsze umiałeś pocieszyć, stary. Chyba tylko dlatego się z tobą przyjaźnię.
Chłopak popatrzył na niego z wyrzutem.

- Przecież żartuję, głupku.

- Czasami jesteś gorszy niż Takanori, wiesz?

- Schlebiasz mi.

- Idiota!

~*~

- Ruki, długo jeszcze? - białowłosa zaczynała się już niecierpliwić. Do czego to podobne, żeby jej facet spędzał więcej czasu przed lustrem niż ona?

- Już idę, uspokój się - blondyn ukazał się w drzwiach łazienki. Zgoda, wyglądał zjawiskowo, ale cztery godziny to już przesada.

- Jesteś jak zawsze perfekcyjny - pochwaliła go. W sumie to nawet nie miała wyjścia. Chłopak wręcz się tego domagał. Czasami bywał cholernie narcystyczny. - To znaczy, że możemy już iść?

- Chodźmy, bo się spóźnimy - Ruki uśmiechnął się tym swoim słynnym uśmiechem, mówiącym: "Patrzcie i podziwiajcie, oto ja, Apollo Japonii". Większość ludzi to doprowadzało do szału, ale dziewczyna już się przyzwyczaiła. Miała czas, w końcu byli ze sobą od roku. Dzisiaj przypadała ich pierwsza rocznica.
Właściwie to sama nie wiedziała dlaczego z nim była. Irytowało ją to, że więcej czasu spędza patrząc w lustro niż w jej oczy. Czasami zastanawiała się, kogo bardziej kocha: ją czy siebie. Mimo, iż wciąż zapewniał ją o swoim uczuciu, nie była tego do końca pewna.

Dzisiejszy wieczór zapowiadał się przyjemnie. Najpierw romantyczna kolacja, potem spacer w świetle księżyca... Jednak musiało zdarzyć się coś nieprzewidzianego.

W pewnym momencie, kiedy zbierali się do wyjścia z restauracji, do Takanoriego podeszła jakaś dziewczyna.

- Widzę, że dobrze się bawisz, zdrajco - wysyczała, patrząc na niego wrogo. Chłopak się zmieszał.

- Ruki, możesz mi wyjaśnić, o co tu, do cholery, chodzi? - Guren zaczynała się wściekać.

- Ona mnie chyba z kimś pomyliła - blondyn próbował się usprawiedliwić.

- Z nikim cię nie pomyliłam, Matsumoto. Muszę ci powiedzieć, kochana... - brunetka zwróciła się do białowłosej. -... że ten twój chłopaczek to niezłe ziółko. Zdradzał ciebie ze mną, a mnie z kilkoma innymi. Ma w sobie tyle miłości, że może obdarzyć nią wiele naiwnych lasek. Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę pokancerować tę jego śliczną, aż do wyrzygania, buźkę.

W tym momencie furia dziewczyny osiągnęła zenit. Zacisnęła jedną z dłoni w pięść i tak mocno uderzyła Rukiego, że wylądował na podłodze. Pozostali klienci i obsługa, obserwujący to zdarzenie, zaczęli bić brawo.

- Nie musisz mi dziękować - rzuciła Guren do brunetki, zanim wyszła.

Za drzwiami lokalu rozpłakała się. Od pewnego czasu miała wrażenie, że coś jest nie tak, ale zwalała winę na swoją wybujałą wyobraźnię. Teraz wiedziała, że jej przeczucia się sprawdziły.
Drżącymi rękami wyjęła telefon z kieszeni płaszcza. Przejrzała kontakty i usunęła numer Rukiego. Zrozpaczona, postanowiła zadzwonić do któregoś z chłopaków. Pech chciał, że żaden nie odbierał. Dziewczyna zaczęła szlochać jeszcze bardziej, kiedy nagle poczuła, że ma w kieszeni karteczkę. Wyciągnęła ją i uśmiechnęła się. Na skrawku papieru był numer telefonu i napis: "O każdej porze Yutaka pomoże :)". Wstukała szybko cyfry i po chwili usłyszała w słuchawce głos chłopaka.

- Cześć Kai. Słuchaj, masz chwilę?

- Dla ciebie zawsze, Himitsu-sama. Wpadaj.

Uradowana Guren ruszyła w stronę mieszkania bruneta, w którym mieszkał razem z Reitą. Miała nadzieję, że blondyna nie ma w domu.

~* ~

Kiedy Kai stanął w drzwiach, zachłysnęła się powietrzem. Był bez koszulki i teraz można było wręcz policzyć jego żebra. Białowłosa tylko delikatnie się uśmiechnęła. Jej ideał faceta powinien prawie wcale nie mieć mięśni i tkanki tłuszczowej. I mieć urocze ciemne oczy. Chłopak bezapelacyjnie wpadał w jej gusta. Zastanowiła się, czemu nie zauważyła tego wcześniej.

- Co się stało? - spytał, wyraźnie zmartwiony.

- Wpuść mnie, to ci opowiem - odparła Guren i weszła, nie czekając na zaproszenie.

Mieszkanie, mimo tego, że wynajmowało je dwóch kolesi, było przytulne i uporządkowane. Już w korytarzu ciepła żółć ścian i lekko przytłumione światło dawały wrażenie spokojnego, miłego domu. Salon, do którego właśnie weszli, był urządzony praktycznie, ale nie zimno, czemu sprzeciwiał się błękitny kolor ścian.

Dziewczyna, znużona wydarzeniami sprzed kilkudziesięciu minut, opadła na kanapę i wlepiła puste spojrzenie w telewizor. Obok niej usadowił się Tanabe.

- To powiesz mi o co chodzi?

- Ruki to skończony palant - powiedziała cicho białowłosa, nie odrywając wzroku od ekranu.

- To wiem. Co zrobił?

- Zdradził mnie. I kochankę też zdradził. Rozumiesz to? Ten kretyn działał na kilka frontów.

- Nie chcę nic mówić, ale my to wiedzieliśmy od zawsze. Dziwię się, że jeszcze cię nie rzucił.

- Ale ja go rzuciłam. Dosłownie i w przenośni.

- Czyli?

- Oberwał takim prawym sierpowym, że dostałam owacje.
Brunet zaczął się śmiać.

- Nie spodziewałem się tego po tobie I nie wiedziałem, że masz taką parę w łapie.

- Ty jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz - powiedziała dziewczyna, uśmiechając się.
Yutaka westchnął głęboko. Opuścił szybko głowę, żeby Guren nie zobaczyła jego smutnej miny.

- Z tego, co widzę, to tobie coś się dzieje - zauważyła.

- Nie, nic się nie dzieje - chłopak podniósł głowę i obdarzył ją ciepłym uśmiechem. - Po prostu pomyślałem o czymś, czego nigdy nie będę miał, nieważne.

- To pewnie twoje największe marzenie, zgadza się?

- Trafiłaś w sedno. I wiem, że nigdy się nie spełni.

- Jeżeli się nie postarasz, to fatycznie, nie ma szans.

Wtedy Kai zbliżył się do dziewczyny i szybko ją pocałował. Zaskoczona Guren przez chwilę nie mogła złapać tchu. W końcu wykrztusiła:

- To było to marzenie?

- Prawie. Przepraszam, ale jak powiedziałaś o tym próbowaniu...

- Dobra, zamknij się. Jesteś naprawdę świetnym facetem, Tanabe-sama, pod każdym względem... - białowłosa zawiesiła głos.

-...ale nie chcę ci robić nadziei? - dokończył za nią brunet.

- Możesz mi nie przerywać? Dziękuję. Chciałam powiedzieć, że próbowanie nie jest złe...

-...ale w tym wypadku to było nieodpowiednie.

- Zamknij się, ja cię proszę. Skoro nie jest złe, to może moglibyśmy spróbować?
Chłopak popatrzył na nią, zdziwiony.

- Na serio? - spytał z niedowierzaniem.

- Nie, na cukierki - odparła Guren i roześmiała się.

- Lubię cukierki - szepnął Kai i jeszcze raz pocałował białowłosą.

~*~

- No i w ten właśnie sposób tatuś i mamusia zostali parą - zakończył opowieść Yutaka.

- Okej, ale nie wspomnieliście nic o Reicie - zaprotestowała Rin, ich dziesięcioletnia córka. - Nie było go w domu, prawda?

- To już jest materiał na osobną historię, córeczko.

- Ale tak w skrócie, proszę!

- Moglibyście się wysilić, naprawdę - poparł siostrę Shiro, jej starszy o trzy lata brat.

- Tak w skrócie... - zaczął brunet, patrząc z lekkim niepokojem na swoją żonę, która ponaglała go spojrzeniem. - To wszystko było ustawione.

- Co?! - wykrzyknęła zdziwiona Guren.

- Och, nii... Ta dziewczyna, Misuki, była podesłana przez nas. Uprzedzając pytanie, naprawdę była kochanką Takanoriego. Chłopaki specjalnie nie odbierali, a tę karteczkę do kieszeni wrzucił ci Aoi, kiedy przyszli wcześniej z Uruhą.

- Ale nadal nie wspomniałeś nic o Suzuki-sanie, tato - upomniał się Shiro.

- Wszyscy trzej siedzieli w pokoju Akiry i czekali na rozwój wypadków.

- Cholerni intryganci - mruknęła białowłosa.

- No ale sama pomyśl. Czy gdybyśmy tego nie wymyślili, mielibyśmy teraz takie wspaniałe dzieci? - Kai uśmiechnął się ciepło do swoich pociech.

- W sumie racja... To co, misia? - cała czwórka uścisnęła się, ciesząc się z tego, że są taką szczęśliwą rodziną.

~*~

Końcówka chujowa, ale mam nadzieję, że ci się spodoba, Guren-chan :)
Z tego miejsca chciałabym wam życzyć zajebistego Sylwestra i jeszcze lepszego Nowego Roku, a wszystkim twórcom - mnóstwa weny :)
Cya, moje robaczki ^^"

środa, 4 grudnia 2013

Frikey - I Hate Your Love, But I Love Your Pain cz.2



- Jesteś jakimś pieprzonym nadczłowiekiem? - spytałem chłopaka, wyciągając z szafki jodynę i bandaże.

- Nie, jestem Frank - uśmiechnął się, tak zupełnie radośnie, szczerze i bez bólu.

- Mikey, miło mi - mruknąłem, polewając jego ręce płynem. Nawet nie syknął. - Jesteś taki twardy, czy tylko udajesz?

- Nie mam powodów, żeby udawać.

- To w takim razie jesteś masochistą.

- Nie, skądże.

- To dlaczego nie reagujesz na ból, do cholery?!

- Po prostu do niego przywykłem.

- Co ty, szlachtowałeś się?

- Tylko trochę się ciąłem. Reszta to zasługa mojego ojczulka.

- Co masz przez to na myśli? - spytałem, zawiązując ostatni opatrunek. Odwróciłem się, żeby schować jodynę, ale gdy usłyszałem:

- Maltretuje mnie - butelka wypadła mi z dłoni.

- Jakim cudem, skoro nie masz żadnych sińców?

- W wojsku go nauczyli jak bić, żeby nie było śladów.

- Nie możesz mu się jakoś postawić?

- Raz próbowałem. Złamał mi rękę w trzech miejscach. Najpierw chciałem czekać do osiemnastki, żeby uciec, ale...

- Chwileczkę - przerwałem mu. - Jeszcze nie masz osiemnastu?

- Za pół roku mam urodziny. W Halloween.

- To raczej ich nie doczekasz. Z twoją odpornością pożyjesz jeszcze z trzy tygodnie, nie więcej.

- Szkoda, że tak długo.

Frank powiedział to z taką powagą, że aż się przestraszyłem. Miałem wyjątkowo dobre pierwsze wrażenie. Chłopak naprawdę pragnął śmierci. Nie wiem, jak bardzo został doświadczony przez los i jak bardzo chce umrzeć, ale wiem jedno. Uratuję go, choćbym sam miał zginąć. Nie dam satysfakcji Gerardowi. Katie była jego ostatnią ofiarą.

Następnego dnia Gee kazał mi przygotować szczypce i igły. Niech go szlag! To jest tortura, na którą najbardziej nie lubię patrzeć: wbijanie igieł pod paznokcie. Tego nijak nie da się opatrzyć. A zanurzanie palców w jodynie gojenia nie przyspieszy.
Ten sukinsyn (świetne określenie używane jako synonim słowa "brat") robi identycznie jak na pewnym amerykańskim filmie. Igły są długi, przypominają te, którymi kobiety spinały włosy sto lat temu. Codziennie pod każdy paznokieć wbija o jedną igłę więcej. Najtwardsi wytrzymywali tylko dwa dni. Dlatego nie liczyłem na to, że Frank da radę dłużej.
Pierwszą warstwę zniósł bez problemu. Przez te igły ciężko mi było zmienić opatrunek na rękach.

- Frank, wiesz o tym, że jutro dostaniesz drugie tyle?

- Nawet jeśli, przeżyję. Podobno wbijanie igieł jest dobre i nazywa się akupunktura - zaśmiał się beztrosko. Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem.

- Jesteś nienormalny! - wykrzyknąłem.

- Nie, dlaczego?

- Bo jaki normalny człowiek tak swobodnie mówi o torturach?

- Nie znasz pojęcia: optymizm?

- Nie da się być optymistą w takich warunkach!

- Widać ja jestem wyjątkiem. A wyjątek...

- ...potwierdza regułę, wiem. A może ty jesteś chory? Są przecież tacy ludzie, którzy nie czują bólu.

- Bliżej mi do mistrza medytacji niż do chorego. Cobain strzelił sobie w łeb, ja osiągnę nirwanę w ten sposób. Brutalnym samobójstwem.

- To jest morderstwo!

- Ty tak to postrzegasz. Dla mnie to jest dobrowolne oddanie się w ręce śmierci. Proste.

- Jesteś pierwszą ofiarą mojego brata, która naprawdę chce umrzeć. Wszyscy byli tacy zdesperowani, a ja przyszło co do czego to "błagam, nie zabijaj mnie, daruj mi życie!" - przedrzeźniałem te ofiary losu. Frank roześmiał się.

- Zabawny jesteś, wiesz?
Cholera jasna, wżyciu nie widziałem piękniejszego uśmiechu.

- Nie ty jeden mi to mówisz - rzuciłem beztrosko, jakby to była szczera prawda.

- Kłamiesz. Widać to w twoich oczach - gdyby można było utonąć w czyichś oczach, już byłbym martwy. Jego tęczówki miały prawie ten sam odcień brązu co moje.
Zorientowałem się, że wpatruję się w niego jak kretyn, więc szybko odwróciłem się, żeby schować jodynę.

- Wydaje ci się - zaśmiałem się nerwowo.

- Przez twojego chorego na umysłe brata wszyscy cię odtrącili. Mimo tego, że jesteś zupełnie innym człowiekiem, ludzie utożsamiali cię z Gerardem, dlatego wielokrotnie byłeś szykanowany. Może się mylę?

Nie wiem jak on do tego doszedł, ale miał stuprocentową rację. Ile było takich przypadków, że dostałem w łeb, bo Gerry jest psychopatą? Sprzedam go na policję, na pewno. On nie może dłużej przebywać na wolności.

- Nawet jeśli nie, to co? Było, minęło. To było w szkole, w której nie ma mnie od roku.

- Bo ją rzuciłeś, nie chcąc po pewnym czasie popełnić samobójstwa. Poza tym, twój psychotyczny braciszek rozpoczynał przygodę z mordowaniem i potrzebował twojej pomocy. Nadal się mylę?
Jeszcze nikt tak nie przejrzał mnie na wylot jak on.

- Jesteś jakimś pieprzonym jasnowidzem? - spytałem słabym głosem, kurczowo zaciskając dłonie na blacie stołu. Nie miałem siły ani odwagi, żeby się odwrócić, bo wiedziałem, że patrząc na niego będę musiał skonfrontować się z przeszłością, o której skutecznie zdążyłem zapomnieć.

- Nie. Ale służyłem wielu ludziom jako psycholog. Zresztą, w twoim wypadku to nie było trudne.

- Koniec na dzisiaj - warknąłem i szybko uciekłem z piwnicy.

 ~*~

No to mamy nową część ;) W końcu się za nią wzięłam xd Mam nadzieję, że się podoba :)
W przyszłym tygodniu pewnie pojawi się notka urodzinowa, a za dwa kolejna xd Gonią terminy, cholera jasna xd
Nie obędzie się oczywiście bez notki świątecznej, prawdopodobnie będzię to mieszanka różnych postaci, ale nie spojlerujmy ;)
To do następnego :)