czwartek, 31 października 2013

Frerard - Halloween. 10 Years Later + bonus


SŁOWO WSTĘPU:
Happy Birthday Frank Iero! Nasz kochany Frankie kończy dziś 32 lata. Smućmy się, drogie panie, bo robi się dla nas coraz bardziej za stary ;)

~*~

Frerard - Halloween. 10 Years Later
31.10.93
Frank nie mógł oderwać od niego oczu. Przystojny wampir zajmował jego myśli przez całą imprezę. Wpatrywał się w niego jak urzeczony. Ale brakło mu odwagi, żeby podejść do chłopaka. Onieśmielał go, poza tym wyglądał na starszego od Franka. W dodatku jego własne przebranie, zombie, nie nastrajało go zbyt pozytywnie. Postanowił zaczekać  do końca, żeby, niby przypadkowo, wpaść na wampira w drzwiach. Oczywiście nic z tego nie wyszło.

31.10.03
Dziesięć lat. Dziesięć lat minęło od kiedy ujrzał go na halloweenowej imprezie organizowanej przez jego liceum. Każdego roku przychodził tam, ubrany w ten sam strój, co wtedy. Nadzieja go jednak powoli opuszczała.

- Frank, mógłbyś już przestać - powiedział Bob, jego przyjaciel. - To z każdym rokiem przestaje mieć sens.

- Wiem - westchnął brunet. Dokończył malowanie szwów na twarzy i wstał. - To już ostatni raz, obiecuję. Chodźmy już, nie chcę się spóźnić.
Obaj mężczyźni wyszli z domu i wsiedli do samochodu Boba, specjalnie przystrojonego z tej okazji.

Na miejsce dotarli chwilę przed rozpoczęciem imprezy. Frank rozejrzał się po sali. Zauważył mnóstwo znajomych osób, którym skinął głową na przywitanie. Jednak jego wampira nigdzie nie było. Mimo tego, że nie był zbyt radosny, uśmiechnął się i pociągnął jedną z koleżanek do tańca. Chociaż nie był w dobrym humorze, chciał się świetnie bawić, bo to w końcu miał być ostatni raz.

Po kilku godzinach impreza nieuchronnie zbliżyła się do końca. Kiedy DJ zapowiedział ostatnią piosenkę, w dodatku wolną, Frankowi napłynęły łzy do oczu. Brunet zrezygnowany stanął pod jedną ze ścian. Gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki i pary zgromadzone na parkiecie zaczęły powoli kołysać się w rytm muzyki, chłopak nie mógł już ich powstrzymać. Opuścił głowę, żeby nikt tego nie zobaczył i wtedy usłyszał głos:

- Mogę prosić cię do tańca?
Uniósł lekko głowę i zobaczył przed sobą jego wampira. Był dokładnie taki sam jak przed laty. Jedyne co się w nim zmieniło to kolor włosów. Teraz były krwiście czerwone.
Frank miał ochotę wrzeszczeć ze szczęścia. Otarł delikatnie łzy rękawem i ujął nieznajomego za rękę, ciągnąc go na parkiet.

- Czekałem na te chwilę dziesięć lat - wyszeptał wampirowi do ucha.

- Muszę podziękować mojemu bratu, że mnie tu dziś przyprowadził. Jestem Gerard.

- Frank. Imię tak piękne jak jego właściciel - powiedział brunet, uśmiechając się.

Wtedy Gerard pochylił lekko głowę i dotknął wargami jego ust. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale przekonało ich obu, że są dla siebie przeznaczeni.

- Jesteś najlepszym prezentem urodzinowym, jaki mogłem sobie wymarzyć.

- W takim razie wszystkiego najlepszego - czerwonowłosy przycisnął mocniej Franka do siebie.

W tym momencie czas dla nich stanął. Od tej chwili każdy dzień traktowali jak cudowne Halloween, które ich połączyło.

~*~

Bonus: Stone - In Too Deep

- Jeżeli nie będziesz próbować to za cholerę się nie nauczysz. Do wody! - rozkazał stanowczym głosem Steve. Jakim cudem on miał nauczyć pływać tego kretyna, skoro on się boi wody? Tracił już do niego powoli cierpliwość. Kiedy kolejny raz chłopak zaczął się topić, nie wytrzymał.

- Cone, do cholery, mam już tego serdecznie dość! - wrzasnął brunet. Kilka osób obecnych na basenie popatrzyło na niego jak na idiotę. - Wyłaź z tej wody i do szatni! Czekam na ciebie przy wyjściu.

Po piętnastu minutach Steve ujrzał rudzielca człapiącego w jego stronę.

- Przepraszam, stary, ale ja...

- Dobra, zamknij się. Wiem, że masz traumę z dzieciństwa, ale musisz przezwyciężyć lęk. Chcesz zostać na drugi rok? Musisz się nauczyć pływać, bo Henderson cię nie przepuści.

- Równie dobrze mógłbym spróbować go zabić. Szanse są identyczne - rudy pchnął drzwi i wyszedł na zewnątrz.
Była dopiero końcówka maja, a na dworze panował nieziemski wręcz upał. Na ulicy nie było zbyt wielu ludzi, wszyscy wychodzili tylko, gdy było to konieczne.

- Kurwa, Steve, ja już chyba wolę siedzieć na tym basenie - wyjęczał Cone, teatralnie się garbiąc.

- Proponuję iść do Derycka na piwo - obaj chłopcy szeroko się uśmiechnęli. Deryck był ich kumplem prowadzącym mały pub w centrum miasta. Często do niego wpadali, żeby się napić, bo mimo, że nie byli jeszcze pełnoletni, zawsze dostawali alkohol. Tym razem oczywiście też tak było.
Oprócz nich w knajpie był tylko jeden stały klient, dlatego blondyn nalał piwo również sobie i usiadł z chłopakami.

- I jak z tym pływaniem? - spytał. -  Są postępy?

- A skąd - mruknął Steve, biorąc łyk trunku. - Ja się dziwię, że on się nie boi wejść pod prysznic.
Cone uderzył go z całej siły w plecy.

- Daruj sobie - wymamrotał. - I nie pod prysznic, tylko do wanny.

- To jeszcze lepiej. Łatwiej się utopić.
Rudy popatrzył na Steve'a morderczym wzrokiem.

- Nie zapominaj, że jesteś ode mnie rok młodszy, więc mam niepisane prawo skopać ci dupę.

- Uspokójcie się - Deryck zdusił kłótnię w zarodku. - Może Cone po prostu boi się, kiedy dookoła są ludzie? Proponuję spróbować nad jeziorem. Z samego rana. Cisza, spokój, żadnych ludzi, którzy mogliby ewentualnie wyśmiać porażkę... - powiedział. - I wrzaski Steviego - dodał ciszej. Wszyscy się roześmieli, jednak brunet po chwili spoważniał.

- Ja nie wrzeszczę, tylko mówię głośno, do cholery. Whibley w sumie może mieć rację. Jutro sobota. Wstajemy o piątej i jedziemy nad jezioro.

- Proszę cię, nie rób mi tego! - Cone wbił paznokcie w ramię Steve'a. Chłopak zasyczał z bólu.

- Nie ma mowy. Jutro o piątej trzydzieści widzę cię przed twoją chatą. Jeśli cię nie będzie to zapukam do drzwi.

-  Dobra, nich ci będzie - mruknął rudzielec, zaciskając palce na szklance z piwem.

Następnego dnia Cone czekał na Steve'a tak jak się umówili, przed domem. Chłopak spóźniał się od piętnastu minut i rudy już powoli zaczynał się wściekać. W końcu na horyzoncie pojawił się charakterystyczny, intensywnie zielony rower bruneta. Zatrzymał się idealnie przed schodami.

- Zaraz to ja zapukam, ale w twoja pustą czaszkę! - wysyczał Cone powoli wsiadając na rower.

- Matka mnie dorwała jak wychodziłem - odparł lekko zdyszany Steve. - Ta kobieta cały czas myśli, że kiedy nie ma mnie w domu to jestem na dziwkach.

- Zajebistą masz matkę - rudzielec się uśmiechnął. - W końcu masz szesnaście lat, o czym innym masz myśleć, jeśli nie o seksie?

- Weź przestań, to już przekracza wszelkie granice - mruknął brunet. Dalej jechali w ciszy.

Gdy dotarli na miejsce, nieźle już dogrzewało, mimo, że dopiero dochodziła siódma. Chłopcy położyli na piasku rowery, zrzucili z siebie ciuchy, zostając w samych bokserkach i wskoczyli do wody. Była przyjemnie chłodna.

W tym miejscu, bez czujnych spojrzeń osób postronnych, Cone radził sobie świetnie. Czuł się jak delfin.
- Widzisz McCaslin - odezwał się Steve. - Nie taki diabeł straszny jak go malują.

- Deryck miał rację. Kiedy nikogo nie ma czuję się pewniej. To wszystko przez... - nie dokończył, bo nagle zniknął pod wodą. Brunet przez chwilę myślał, że chłopak stroi sobie z niego żarty, ale kiedy po dłuższym momencie nie wypłynął, przestraszył się. Zanurkował i za chwilę już wyciągał go na brzeg. Steve spanikował, ale zaraz przypomniał sobie zasady pierwszej pomocy. Szybko przycisnął swoje usta do ust chłopaka, żeby wykonać sztuczne oddychanie, kiedy ten niespodziewanie chwycił go za kark, przyciągnął jeszcze bliżej siebie i pocałował. Na początku oszołomiony brunet nie zareagował, jednak po chwili oderwał się od Cone'a i odskoczył jak oparzony.

- Ty cholerny palancie! - wrzasnął. Zrobiłeś to celowo!

- Uwierz mi, inaczej by się nie dało - powiedział rudy, wstając i stając przed chłopakiem.

- Czego by się nie dało?! Wykorzystać najlepszego przyjaciela?! - wykrzyczał Steve, pospiesznie się ubierając.

- Nie o to chodzi, posłuchaj...

- Nie mam zamiaru! I nie próbuj do mnie dzwonić - chłopak wsiadł na rower i szybko odjechał.

Przez kilka następnych dni Cone próbował się do niego dodzwonić. Oczywiście bezskutecznie. W szkole brunet również się nie pojawiał. W domu cały czas go "nie było". W końcu zrezygnowany rudzielec poszedł do "Crazy Train", żeby upić się do nieprzytomności.

- Coś ty taki niewyraźny, McCaslin? - spytał Deryck, przysiadając się.

- Wszystko się popieprzyło... - mruknął chłopak, opuszczając głowę.

- Jaśniej proszę.

- Steve od tygodnia nie chce ze mną rozmawiać.

- Czemu?

- Szkoda gadać. Poza tym, to trochę delikatna sprawa...

- Kiedy laska tak mówi, to chodzi o sprawę sercową. Z tego wnioskuję, że zakochałeś się w Steviem, tak?

- Jakbyś zgadł.

- Znam go już dość długo i wiem, że po takim wyznaniu raczej by tak nie zareagował.

- Tyle to i ja wiem. Tylko, że nie o to chodzi.

- A o co?

- O to, że... - rudzielec zawiesił głos. -...że go pocałowałem.
Deryck otworzył szeroko oczy ze zdumienia.

- Ale, że jak? - wymamrotał, oszołomiony.

- Normalnie. Wykorzystałem okazję, kiedy byliśmy sami nad jeziorem. Co prawda postąpiłem trochę po chuju, ale już nie wnikajmy w szczegóły. Chciałbym to jakoś wyjaśnić temu głupkowi, ale nigdzie nie mogę go złapać. To już mi powoli psychikę wykańcza.

- Trzeba było tak od razu! - wykrzyknął blondyn. - Najzwyczajniej w świecie zadzwonię do niego i poproszę, żeby przyszedł do knajpy. Ze mną nie jest skłócony.

- W sumie to logiczne...

- To leć na zaplecze i czekaj!

Po kilkunastu minutach nerwowego przebierania nogami w miejscu Cone usłyszał głos Steve'a. Jego serce zabiło szybciej. Cholernie się bał jego reakcji. Mimo, że miał prawie siedemnaście lat, czuł się w tej chwili jak mały chłopiec.

- Deryck, po jaką cholerę mnie tu... - brunet nie dokończył. Zobaczywszy rudzielca odwrócił się na pięcie i pociągnął za klamkę. Okazało się, że drzwi były od zewnątrz zamknięte na klucz. Zaczął więc opętańczo w nie walić.

- Whibley, skurwielu, otwórz te pieprzone drzwi! - wrzeszczał.
Cone powoli podszedł do niego, kładąc mu dłoń na ramieniu. Chłopak obrócił się ze złością w jego stronę.

- Nie dotykaj mnie! - wysyczał, strząsając rękę Cone'a.

- Steve, proszę cię, posłuchaj...

- Nie zamierzam. I dobrze ci radzę, odczep się ode mnie - chłopak wyminął rudzielca i skierował się w stronę tylnego wyjścia.

- Nie odczepię się, bo cię kocham, do cholery! - brunet nagle się zatrzymał.

- Kłamiesz.

- Mówię szczerą prawdę, przysięgam. Przecież wiesz, że nigdy bym cię nie okłamał.

- Nie wierzę ci.

- Stevie, proszę cię... - szepnął Cone, przytulając chłopaka mocno do siebie. - Kocham cię bardziej niż własną matkę, życie bym za ciebie oddał. Dałbym się nawet utopić, chociaż wiesz jak bardzo się boję wody. Teraz musisz mi uwierzyć.

Steve odsunął się od rudzielca. W jego oczach błyszczały łzy. Uśmiechnął się szeroko do chłopaka i rzucił mu się na szyję.

- Nie wiem nawet, jak w ogóle mogłem w to wątpić - powiedział przytłumionym głosem, wtulając się w Cone'a.

- To znaczy, że zgadzasz się na chodzenie?

- Oczywiście!

~*~

- I co? Zaliczyłeś?

- Na perfekcyjne pięć! - Steve mocno przytulił uradowanego rudzielca i go pocałował.

- Musimy to uczcić, panowie! - wykrzyknął Deryck. - Wreszcie czas na coś mocniejszego.
Chłopcy się roześmieli.

- Jesteśmy za! - powiedzieli równocześnie.
Cała trójka skierowała się do "Crazy Train". Steve i Cone idąc trzymali się za ręce.

~*~

No to mamy nową noteczkę :) Bonus jest trzykrotnie dłuższy niż Frerard, ale miałam większą wenę, no i w słuchawkach bonusowy Patronus, więc nie ma czemu się dziwić ;)
Kolejna część Frikeya pojawi się nie wiem kiedy, bo nie mogę za często pożyczać kompa, a mój w naprawie. Mam nadzieję, że szybko do mnie wróci ;)
Pozdrawiam państwa serdecznie i dziękuję kamciowi za reklamę na fejsbuku ;)

poniedziałek, 21 października 2013

Frikey - I Hate Your Love, But I Love Your Pain cz. 1


- Mikey, do cholery, ile jeszcze mam czekać na ten nóż?! - wydarł się z piwnicy mój brat, Gerard.

- Zamknij się, już idę! - odparłem, chwytając najostrzejszy nóż i kierując się do podziemi.

W najgorszych koszmarach nie śniłem, że będę musiał pomagać bratu w tak chorych rzeczach. Ostrzyć noże, kupować kilogramy igieł i hektolitry jodyny. Po jaką cholerę? Ponieważ Gerard jest psychopatą.

Nie, nie przywidziało wam się. Chorym psychicznie seryjnym mordercą. Zabija swoje ofiary jak jakiś pieprzony Jigsaw. A ja muszę mu w tym pomagać. I przyglądać się tym cholernym torturom. Mówi, że chce mnie jak najlepiej wyszkolić, żebym mógł za kilka lat kontynuować jego dzieło. Sęk w tym, że ja nie chcę. Nie odziedziczyłem po starym psychozy, dzięki Bogu. Nie żebym w niego wierzył, bo przecież nie może istnieć, skoro po ziemi chodzi takie coś jak mój brat.

Tak, oczywiście wyniósłbym się już dawno, gdyby mi nie machał siekierą przed oczami. Jemu nie ma sensu się stawiać. Sukinsyn skończył medycynę na samych piątkach, więc jedną ofiarę męczy tydzień, dwa. Zależy. Od płci, wieku i poziomu strachu. Im bardziej ofiara jest przerażona, tym większe i dłuższe męki będzie przeżywała. Gerard jest wręcz jak potwór żywiący się strachem. Płacz, ból, wrzaski i hektolitry krwi. To jest to co lubi najbardziej.

- Jesteś wreszcie! - wykrzyknął, widząc mnie w drzwiach. - Musze ją szybko dobić, bo niedługo przybędzie nowy. Przyglądaj się, braciszku, i dokładnie zapamiętaj, w które miejsce wbić nóż, żeby ofiara szybko się wykończyła, ale i pocierpiała przed śmiercią - odwrócił się z przerażającym uśmiechem do dziewczyny, przejeżdżając nożem po jej mostku. Po chwili z całej siły wepchnął go między żebra, aż po samą rękojeść. Katie, chyba tak się nazywała, nawet nie miała siły krzyknąć. Gerard przez dłuższą chwilę nie wyciągał narzędzia, żeby się od razu nie wykrwawiła. Najchętniej odwróciłbym głowę, ale ten sukinsyn specjalnie stanął tak, żeby mnie obserwować. Nie mogłem nawet zamknąć oczu. Jeszcze kilka takich morderstw, a sam popełnię morderstwo. Na sobie.

Po kilkudziesięciu minutach dziewczyna nie dawała już żadnego znaku życia. Gee przytknął dwa palce do jej szyi i skinął na mnie.

- Jest martwa. Weź to ogarnij, bo za jakąś godzinę przyjeżdża nowy. Ja idę się przygotować - ruszył po schodach na górę.

Chcąc nie chcąc wziąłem się za robotę. Odciąłem trupa od lin go przytrzymujących (wspominałem już, że Gerard przywiązywał swoje ofiary na wzór człowieka witruwiańskiego Leonarda da Vinci? Zachowuje dokładnie te same proporcje) i zapakowałem do worka. Wziąłem szlauch i spłukałem krew (przydatna rzecz - kratka odpływu na całą szerokość podłogi), drugą ręką zbierając zakrwawione narzędzia do miski. Szybko ogarnąłem resztę i udałem się na górę w celu wyparzenia zawartości. W kuchni natknąłem się na mojego brata. Wyglądał jak zwykle zjawiskowo. Na pierwszy rzut oka nie widać po nim psychopaty.

- Nie mogę ci pomóc jej wynieść, nie w tym stroju - mruknął, podchodząc do okna. - Lepiej się pospiesz, bo nie chcę dziesiąty raz zakopywać przerośniętego bernardyna.

Westchnąłem i zrezygnowany poczłapałem z powrotem do piwnicy, pozbyć się ciała. Zawsze to samo. On się znęca, z brudną robotę wykonywać muszę ja.
Chwyciłem trupa za nogi i powoli wyciągnąłem z pomieszczenia. Przeszedłem przez dom do ogrodu, gdzie już był przygotowany dół. Wrzuciłem tam ciało, uprzednio wyciągając je z worka i złapałem łopatę. Zakopywanie szło mi sprawnie, dlatego już po półgodzinie skończyłem. Rzuciłem gdzieś narzędzie i skierowałem swoje kroki do domu. Wtedy go zobaczyłem. Szedł taki zdeterminowany, wyglądał jakby naprawdę chciał umrzeć

Nie mówiłem o tym jak Gerard znajduje swoje ofiary. Na forum samobójców oferuje szybką i bezbolesną (jak cholera) pomoc w zejściu z tego świata. Zawsze przyjeżdżają ludzie w naszym wieku, maksymalnie do dwudziestki piątki.
Ten nowy chłopak wyglądał na trochę młodszego ode mnie. Wtedy coś mnie ukłuło w sercu. Nie mogłem dopuścić, żeby tak piękna istota umarła w męczarniach. Właściwie pierwszy raz coś takiego poczułem. Jeszcze nigdy żaden człowiek mnie tak nie pociągał. W ogóle żaden mnie nie pociągał.
Taka prawda. Moi kumple z klasy podniecali się na widok byle cycków. A mnie nic nie ruszało. Ludzie zaczęli podejrzewać, że jestem aseksualny. Do tej pory też tak myślałem.
Coś mnie tknęło. Szybko podbiegłem do chłopaka, żeby go ostrzec.

- Zawróć, dopóki jeszcze możesz - wydyszałem, blokując mu drogę.

- Co? Dlaczego?

- Mój brat to psychopata! Ucie... - nie dokończyłem. Usłyszałem wołanie Gerarda.

- Mikey, mógłbyś przyprowadzić naszego gościa? - te słowa nie dopuszczały sprzeciwu.

Zrezygnowany, pociągnąłem chłopaka za sobą, żeby doprowadzić go do tego domu SS.
Miałem ochotę zadźgać Gerry'ego jak pił go wodą z tabletkami nasennymi. Rozszarpać, jak wilk owcę, kiedy wlókł go do piwnicy. Rozstrzelać, kiedy go przywiązywał. Nie pomagałem mu. Nie tym razem.

Po jakimś czasie chłopak się ocknął. Rozejrzał się z zaciekawieniem po pomieszczeniu. W jego oczach nie było widać strachu. Zdziwiło mnie to.

- No to... Zaczynamy! - szepnął Gee, standardowo rozpoczynając małym kalibrem czyli cięciem skóry. Kolejny raz się zdziwiłem, bo każdy wrzeszczał już na tym etapie, a on nie wydał z siebie najmniejszego jęknięcia. Coś tu jest nie tak.

Mój brat popatrzył na niego z wściekłością w oczach.

- Co z tobą jest, do cholery?! - wrzasnął, przejeżdżając nożem po piersiach bruneta. On tylko zarzucił głową i spojrzał mu hardo w oczy.

- Wydaje mi się... - zaczął. - ...że nie przypatrzyłeś się dobrze moim rękom.

Nawet ja podszedłem zobaczyć o czym mówi. Okazało się, że ma ręce całe pokryte bliznami. Gerard wpadł w furię i zaczął ciąć na oślep, prawie przy tym trafiając mnie. Odsunąłem się, przerażony, na "bezpieczną" odległość. Po chwili jednak uspokoił się i odłożył nóż.

- Opatrz go. Zajmę się nim później. Teraz muszę się napić - w duchu dziękowałem hipotetycznemu Bogu, że ten szaleniec poszedł.

~*~

No to mamy pierwszą część tego skrajnie chorego Frikeya xd Wszystko jest opisane dokładnie tak, jak mi się przyśniło, nie odpowiadam za stan psychiczny czytających ;) Gerard raczej nie byłby zachwycony, gdyby zobaczył jakie głupoty o nim wypisuję ;P Jak dobrze pójdzie, to drugą część dodam już w przyszłym tygodniu, ale nie jest to przesądzone, ponieważ mam ogromne problemy z komputerami.

Oczywiście na Halloween, czyli urodziny naszego kochanego Franka, dodam specjalnego one shotusa :) Czekajcie państwo cierpliwie :)

piątek, 4 października 2013

Waycest - I Love You... Brother?!


- Kocham cię, wiesz? - wyszeptał mi do ucha Gerard.
Leżeliśmy, przytuleni, w jego łóżku po spędzeniu naprawdę wyjątkowej i upojnej nocy.
- Wiem. Ja ciebie też... - mruknąłem bez przekonania.
- Hej, co się dzieje? - brunet uniósł się na rękach, żeby spojrzeć mi w oczy.
- No bo... Nie wiem czy dobrze zrobiliśmy.
- Kiedyś musiał być ten pierwszy raz - Gee uśmiechnął się jednym ze swoich zabójczych uśmiechów, po czym mnie pocałował.

~*~

- Co?! - wrzasnąłem wręcz rozdzierająco. - To jest, kurwa, niemożliwe!
- A jednak, Mikey - powiedział mój, do niedawna rodzony, brat Zack. - Jesteście rodzeństwem.
- Ja w to po prostu, kurwa, nie wierzę... - wyszeptałem, siadając na łóżku i ukrywając twarz w dłoniach.
W tym momencie cały mój świat legł w gruzach. Właśnie dowiedziałem się, że Gerard Baker, mój chłopak, jest tak naprawdę moim bratem.
- W sumie to mogło być logiczne - przerwał ciszę Zack. - Nie zauważyłeś, że u nas w rodzinie tylko ja mam blond włosy? U Gerarda jest odwrotnie. Poza tym, jesteście nawet trochę do siebie podobni.
- Matka mówiła, że dobrze jest, kiedy partnerzy są do siebie podobni, bo wtedy długo będą razem. Coś w tym, kurwa, musi być!
- Mikes, mama wykonała badania DNA - blondyn podał mi kartkę. Bałem się ją przeczytać. Kiedy zobaczyłem napis: "Zgodność próbek - 100%" zacząłem płakać. To nie mogło dziać się naprawdę, to tylko pierdolony, zły sen!
Zacky usiadł obok mnie i mocno przytulił.
- Musisz mu powiedzieć.
Uniosłem głowę i popatrzyłem na niego smutno.
- Nie dam rady... - szepnąłem i znów zacząłem szlochać.
- Nie sądzisz, że lepiej byłoby gdybyś to ty mu powiedział? Przecież jak się dowie od starych to jeszcze coś odwali.
- Dobra - chlipnąłem i wytarłem oczy. - Ale ty do niego zadzwoń. Nie chcę, żeby się przestraszył mojego głosu.
- Spoko. Tylko weź się trochę ogarnij - powiedział jeszcze Zack przed wyjściem z pokoju.
Chcąc nie chcąc podniosłem się ociężale i powlokłem się do łazienki włożyć łeb pod zimną wodę. Czekała mnie cholernie trudna rozmowa.

Nie minęło wiele czasu, kiedy usłyszałem wołanie z dołu. Modliłem się w duchu, żeby spaść ze schodów i połamać sobie kark, nic takiego jednak nie nastąpiło i zszedłem bezpiecznie, ku mojemu niezadowoleniu.
-Mikes, do cholery, co się stało?! - Gee wyglądał na naprawdę przerażonego.
- Słuchaj, Gerry... - miętosiłem w dłoniach kartkę z wynikami. Mimo, że tego nie chciałem, spojrzałem mu w oczy. - Jesteśmy braćmi.
Gerard cofnął się, zdezorientowany.
- Ty chyba sobie ze mnie żartujesz? - wyszeptał słabym głosem, cofając się aż do ściany.
- Nie. Mówię śmiertelnie poważnie - wyciągnąłem do niego rękę z kartką. - Przeczytaj, jeśli mi nie wierzysz.
Brunet wyrwał mi kartkę z dłoni i rozłożył. Z każdą kolejną linijką przeczytanego tekstu jego oczy robiły się coraz większe. W końcu, rozwścieczony, zgniótł dokument i rzucił przed siebie.
- Chyba was wszystkich pojebało! - wykrzyknął, chwytając się za głowę. - To jest kłamstwo, powiedz, że tak!
- Przepraszam, Gerard... Wszystko na to wskazuje, że to jednak prawda.
- Wiesz co? Pierdolcie się wszyscy! - wrzasnął, odwrócił się na pięcie i wybiegł, trzaskając głośno drzwiami.
Stałem jeszcze przez chwilę, zdezorientowany, lecz szybko się otrząsnąłem i chciałem ruszyć za nim w pogoń, ale jego już nie było. Zamknąłem drzwi i oparłem się o nie, czując, że do oczu znów napływają mi łzy. Nagle z salonu wyszła moja matka.
- Synku, nie martw się, wszystko będzie dobrze... - powiedziała cicho.
- Nic nie będzie dobrze! - krzyknąłem. - To wszystko twoja wina! Po chuj ci były te badania?!
- Chciałam tylko naszego dobra.
- Naszego?! Chyba swojego, bo ja o takie dobro nie prosiłem. Zniszczyłaś mi życie! Nie chcę cię znać!
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, wybiegłem. Miałem oczy zalane łzami, na domiar złego jeszcze zaczął padać deszcz, więc nie widziałem kompletnie nic. Zdesperowany, skierowałem się nad pobliskie jeziorko. Chciałem się utopić. Zawsze marzyłem o śmierci w ten sposób.
Po dotarciu na miejsce natknąłem się na Gerarda, co mnie specjalnie nie zdziwiło. Często tu razem przychodziliśmy.
Chłopak popatrzył na mnie smutno. - Mikey... - szepnął.
Podszedłem do niego, ujmując jego dłonie.
- Nie możemy razem żyć, więc chociaż umrzyjmy wspólnie - powiedział.
Uznałem to za genialny pomysł. Moja matka miałaby nauczkę.
- Dobrze, ale...Pocałuj mnie, ten ostatni raz - powiedziałem cicho.
Wtedy nasze usta się zetknęły, jak myślałem, po raz ostatni. To był delikatny i słodki pocałunek na pożegnanie. Pocałunek śmierci.
Po chwili oderwaliśmy się od siebie i, trzymając się za ręce, zwróciliśmy się przodem do tafli jeziora.
- Kocham cię... - wyszeptaliśmy równocześnie i już mieliśmy wskoczyć do wody, kiedy za naszymi plecami rozległy się opętańcze wrzaski, które rozpoznałem jako głosy Zacka i siostry Gerarda, Millie. Krzyczeli niemiłosiernie, próbując nas zatrzymać.
Zawahaliśmy się przez chwilę. To wystarczyło, żeby nadbiegająca dwójka chwyciła nas mocno w objęcia i odciągnęła od krawędzi.
- Wy idioci! - wrzasnęła Millie. - Chcieliście popełnić najgorszy błąd waszego życia?!
- Millie, złotko... zaczął Gerard, ale dziewczyna mu przerwała.
- Nikt oprócz naszych pieprzonych rodziców nie wie o tym, że jesteście rodzonymi braćmi. Powtarzam: nikt.
Popatrzyliśmy z Gerrym po sobie. Wychodziło na to, że chciała nam przekazać, że nic nie stoi na przeszkodzie w kontynuowaniu naszego związku.
- Ale rodzice...
- Rodzice nie mają nic przeciwko - tym razem odpowiedział mój brat. - Wszyscy czworo. Chcą, żebyście byli szczęśliwi.
Wtedy nasze twarze rozjaśnił uśmiech i rzuciliśmy się sobie w ramiona. Kątem oka zauważyłem jeszcze, że nadeszli nasi rodzice i przyglądają się temu z radością. W ciągu jednej chwili moje życie poskładało się do kupy, a najgorszy dzień życia stał się najlepszym.

~*~

No dobra, pierwsza notka już za mną :) Tak na dobry początek dodałam Waycesta, którego pisanie zajęło mi jakieś 45 minut :) Jest beznadziejny (ja tak sądzę ;>), poza tym to pierwszy taki one shot, jaki napisałam ;) Do tej pory babrałam się w yuri i shoujo ai, ale Frerardy zryły mi mózg xdd 
Niedługo powinien ukazać się pierwszy rozdział jednego z moich Frikeyów, bardzo chory, bo mi się przyśnił, a moje sny nigdy nie są normalne ;)
 To do następnego ^^"