środa, 17 grudnia 2014

Wen mnie nie kocha, a Czas ma mnie w dupie

Tak, wiem, notka miala sie pojawic kiedy indziej, ale z braku weny i czasu najprawdopodobniej wrzuce ja dopiero w piatek.  Wybaczcie mi, dzieciaki, ale naprawde to nie ode mnie zalezy.
Jesli pomiedzy Gwiazdka a Sylwestrem nie bede miala dostepu do internetu nastepna notka pojawi sie dopiero po 7 stycznia.
Bundesliga ma przerwe zimowa i ja tez, niestety :P
Mam nadzieje, ze mnie nie zamordujecie :D

piątek, 12 grudnia 2014

Synacky - Second Heartbeat cz. 1 (zamowienie)

 
Dobra, krotki wstep.
Notke dodaje na lekcji, wiec nie bede sie pierdzielic ze wstepem.
Zamowienie na razie takie, bo mnie wen nie wspieral.  Krotkie, ale chuj, druga czesc bedzie dluzsza.
Z tego miejsca chcialabym zyczyc wszystkiego najlepszego kochanemu Zacky'emu Vengenace z okazji 34. urodzin :D
 
~*~
Kiedy skończyliśmy nagrywać „Walking the Fallen” był ciepły, sierpniowy wieczór.  Chłopaki postanowili opić tę okazję, w końcu mieliśmy nowego basistę i już drugi raz na całym albumie na gitarze grał Synyster.
No właśnie, Synyster Gates.  Dokładniej Brian Elwin Haner Junior, urodzony siódmego lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku w Huntington Beach, Kalifornia.  To i tak tylko mały skrawek informacji, które o nim wiem.
A wiem praktycznie wszystko.  Ulubiony kolor, film, zespół, piosenka, gitarzysta.
Chore, nie?
Oczywiście ja nie byłem w humorze na imprezę, więc pożegnałem się z chłopakami i skierowałem do domu.  Odszedłem zaledwie kilka kroków, kiedy usłyszałem za sobą wołanie Johnny’ego, naszego nowego basisty:
- Zack, czekaj! – stanąłem i spróbowałem przybrać zmęczony wyraz twarzy.
- O co chodzi, stary?
- Co się dzieje?  Jesteś jakiś niemrawy, no i chłopaki mówią, że nigdy nie uciekałeś przed imprezą.
- Po prostu jestem cholernie zmęczony.  Ostatnio nie czuję się za dobrze, a nie chciałem martwić reszty, bo jeszcze byśmy nie nagrali tej płyty.  Wrócę spacerkiem do domu, odetchnę świeżym powietrzem i padnę na łóżko.
- Nie wydaje mi się, że chodzi o przegrzanie obwodów.  Coś ci na sercu leży, to widać.
Cholerny dzieciak!  Trafił w sedno, oczywiście.  Nagle nabrałem ochoty, żeby mu się wyżalić, w końcu był z nami od niedawna, mógł mieć zupełnie nowy pogląd na moją specyficzną sprawę.
- W sumie masz rację – westchnąłem.  – Ale to dosyć delikatne, nie chcę o tym gadać przy chłopakach, zwłaszcza przy… - urwałem.  Nie miałem ochoty tłumaczyć się w razie, gdyby usłyszeli coś nieodpowiedniego.  Johnny chyba zrozumiał i kiwnął głową.  Zawołał coś w stronę pozostałych i pociągnął mnie za sobą.
Chwilę szliśmy w milczeniu, aż dotarliśmy do jednej z cichych knajpek daleko od wszelkich zorganizowanych grup ludzkich.  Zajęliśmy miejsce przy stoliku w głębi i po chwili zaczęliśmy rozmawiać, popijając powoli chłodną kawę.
- Dobra, więc o co dokładnie chodzi?
- Wiesz…  Cztery lata temu do kapeli dołączył Brian.  Od razu mi się spodobał.  Znasz go przecież trochę, wielkie poczucie humoru, lekka dekadencja i jego zdolności do gry na gitarze.  Zajebisty człowiek. Tylko…
- …tylko dla ciebie zbyt zajebisty – dokończył za mnie chłopak.  W duchu podziękowałem mu za to.  – I co w tym złego?
- Jakbyś nie wiedział – prychnąłem.  – Przecież do podejdę do niego i nie wypalę prostu z mostu:  „Hej Brian, zakochałem się w tobie.  Właściwie już w dziewięćdziesiątym dziewiątym, ale chuj z tym”.  Błagam cię, Seward.
- Nie chodzi mi przecież o to, debilu.  Nie musisz od razu walić mu po ryju takimi tekstami.  Spróbuj to tak na spokojnie zrobić.  Zastanów się, co chcesz mu powiedzieć, jak dużo chcesz mu powiedzieć i kiedy.  Zaplanuj to.
- Nie wszystko da się zaplanować – zwiesiłem smutno głowę.
- Oj weź przestań.  Myśl przewidująco.  Pomyśl, „co mogłoby się stać, gdyby…”  Rozważ wszelkie możliwe opcje.
- Ale w życiu wszystko może się zdarzyć – zaprotestowałem.
- Tak, ale jeśli będziesz przygotowany na każdą ewentualność, to później nie będziesz tak przeżywał, jeśli coś pójdzie nie tak.
- Mówisz to z takim spokojem i takim eksperckim tonem, że mam mętlik w głowie.
- Dasz radę, stary.  Nie znam cię zbyt długo, ale wydaje mi się, że jesteś zdecydowanym facetem, który wie, czego chce.
Nie próbowałem wyprowadzać go z błędu.
~*~
Ależ oczywiście, że zastosowałem się do rad Johnny’ego.
Tak bardzo, że nawet słowem się nie odezwałem.  Może i wyglądam na twardziela, ale w głębi duszy wcale nie jestem taki twardy.  Brian nadal pozostał moim przyjacielem.
Minęły dwa lata, wydaliśmy „City of Evil” i co?  I nic, bo przecież Zachary James Baker, dwudziestoczteroletni mężczyzna zachowywał się jak jebana nastolatka.  Nic, tylko wpatrywał się w Gatesa jak w obrazek, a nie wykonał żadnego kroku.
Synyster nadal był tylko i wyłącznie moim przyjacielem.
O co Christ zrobił mi karczemną awanturę miesiąc później, dzień przed urodzinami Syna.
- Do cholery, Zack!  Już nie pamiętasz jak rozmawialiśmy dwa lata temu?  Wtedy miałeś mu wszystko powiedzieć, a tego nie zrobiłeś.  Jutro masz idealną okazję.
- Chyba cię pojebało, Seward.  Chciałbyś dostać od najlepszego kumpla taki prezent na urodziny?  No chyba raczej nie.
- Przestań pieprzyć – kiedy Johnny używa w rozmowie tego sfomułowania wiadomo od razu, że zaczyna się wściekać.  – Nawet jeśli da ci kosza, to co z tego?  Przynajmniej będziesz wiedział na czym stoisz.
- Kocham te twoje mądrości – powiedziałem z przekąsem.
- Odczep się.  Jesteś już od dawna dorosły, więc powinieneś podejmować decyzje jak dorosły, a nie czaić się jak dzieciak.
- Daj sobie spokój z tym, dobra? – wyjęczałem, lekko podirytowany.  – Mam tego dosyć.
- Jesteś idiotą – stwierdził rzeczowo blondyn.
- Dzięki za uznanie – mruknąłem, coraz bardziej wkurzony.
- Nie rzucaj się.  Próbuję ci tylko pomóc.
- Zajebista pomoc, nie ma co.  Dobra, spadaj, pogadamy jutro.  Może.
~*~
Następnego dnia zorganizowaliśmy małe przyjęcie, w końcu roboty było co niemiara.  Zebraliśmy się wszyscy w chacie Syna z odrobiną alkoholu, tak dla towarzystwa.
To był jeden z tych dni w moim życiu, których wolałbym uniknąć.  Ale przecież nie zrobię tego kumplowi i nie opuszczę jego urodzin.  Tak myślałem, ale okazało się, że to nie było dobre.
W okolicach północy po procentach nie było śladu, ale żaden z nas nie był specjalnie pijany.  Oczywiście Johnny próbował mnie porządnie uchlać, żebym chociaż po pijaku wyznał wszystko Brianowi, ale nie ze mną te numery, akurat jeśli o to chodzi to ja głupi nie jestem.
- Chłopaki, boicie się teraz czegoś? – nagle ni z tego ni z owego wypalił Jimmy.
- Ja się boję, że mnie zabiją jak Dimebaga albo Lennona – odezwał się Gates.
- Ja nie chcę stracić głosu – po chwili powiedział Matt.  – Jestem cholernie przerażony na myśl, że musiałbym zerwać z muzyką.
- Ja się boję, że nigdy nie znajdę sobie kobiety i nie założę rodziny – włączył się Johnny.  – A ty, Zacky? – spojrzał na mnie znacząco.  Miałem ochotę go udusić.
- Ja?  W zasadzie nie wiem – oznajmiłem wymijająco.  Nie chciałem się przyznawać, nawet półsłówkami i metaforami do tego, co mnie trapi.  – Boję się, że zbyt wcześnie umrę, nie pozostawiwszy nic znaczącego po sobie – odetchnąłem z ulgą, jednak Seward popatrzył na mnie groźnie.  – Jak z tobą, Sullivan? – zmieniłem szybko temat.
- Boję się, że zrobię sobie kiedyś krzywdę.  Coś jest ze mną nie tak.
- Pamiętaj, że zawsze masz nas, stary – powiedziałem z uśmiechem, który Jimmy odwzajemnił.  – Nie jestem samobójcą, żeby zostawiać przyjaciela w potrzebie.
~*~
Kurwa, jakbym wtedy doznał jasnowidzenia.  Dokładnie trzy i pół roku później otrzymaliśmy wiadomość od pani Sullivan, że jej syn, a nasz przyjaciel popełnił samobójstwo.  Zabił się, do cholery.  Wtedy kompletnie zapomniałem o moim uczuciu do Briana, chyba najbardziej z wszystkich przeżywałem śmierć Jimmy’ego.  Szlag, nawet się wtedy podzieliliśmy:  Christ pocieszał Matta, a Synyster mnie.  Gdyby to były inne okoliczności, pewnie bym nie wytrzymał nerwowo, ale wtedy to nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia.  Najzwyczajniej w świecie chciałem zapaść się pod ziemię.
~*~
Licze, ze sie podobalo :D Tak jak panienka chciala, bedzie happy end :D
Pewnie reszte wrzuce w poniedzialek albo wtorek.
A co do speciala swiatecznego... Na razie nie wiem.
Milego weekendu :D

sobota, 6 grudnia 2014

Zian - Damned If I Do Ya, Damned If I Don't cz. 3


Zatem macie, trzecią część obiecaną :D Zasadniczo trochę więcej jej miało być, ale czwarta byłaby za krótka, no i muszę jednak zmienić jeden fragment, bo jest chujowy :P
Enjoy :D

~*~
- Stary, pojebało cię?! – wrzasnął Alex, unikając ciosu Riana.

- Myślałeś, że jak nas zostawicie samych to się prześpimy, co?! – wykrzyczał szatyn, znów zamachując się i tym razem  trafiając w cel.  Gaskarth wylądował na podłodze.

- Nic nie myślałem!

- No właśnie widać.  Następny, który sobie uroił, że do siebie pasujemy.

- Chyba cię pogrzało.  Ja nic takiego nie powiedziałem.

- Nie wyprzesz się.  Zack, potwierdź, że on to zrobił specjalnie.

- Potwierdzam – odezwał się Merrick.  – Ty wiesz co się wczoraj wydarzyło i zabrałeś stąd Barakata celowo.

- A co się wydarzyło? – zapytał z ciekawością Jack.

- Nic! – wykrzyknęli chórem pozostali trzej chłopcy.  Brunet tylko popatrzył na nich spode łba i usiadł na jednym z łóżek.

- Przyznajcie się – zaczął Alex. – Dokończyliście to.

- Nic nie dokańczaliśmy, skończony kretynie – mruknął Rian z kamienną twarzą.  Splótł jednak palce dłoni, co wyraźnie oznaczało, że kłamie.  Gaskarth uśmiechnął się znacząco.

- Dobra – powiedział, wstając z podłogi.  – Rozumiem.  Nie chcecie o tym mówić, to nie mówcie.  Prawda sama wyjdzie na jaw.

Dawson chciał coś powiedzieć, ale Zack położył mu rękę na ramieniu.

- Spokojnie.  Niech sobie uważa co chce, ważne, żeby Stewart i ta jego banda o niczym nie wiedzieli.  Na razie i tak możemy być spokojni, bo teraz nauczyciele są na językach.  Najważniejsze to się nie wychylać.

- Może masz rację – westchnął szatyn.  – A ty, Barakat – zwrócił się do bruneta – nie wiesz kompletnie o niczym i nikt cię nie będzie uświadamiał co się stało, jasne?

Ten tylko kiwnął głową, zupełnie nie rozumiejąc o co w tym wszystkim chodzi.

~*~

Cztery dni później żaden z chłopaków nie wspominał co zaszło wtorkowego popołudnia.  Wszyscy uznali to za niebyłe.

Jednak miny im znacząco zrzedły, kiedy usłyszeli, że nauczyciele dali się namówić na pożegnalną imprezę w sobotę wieczorem.

- Chłopaki, ja nie idę – mruknął Rian, kładąc się na łóżku i zakładając słuchawki.

- Stary, ciebie tam nie może nie być! – zaprotestował Alex.  – Jesteś naczelnym ochlapusem tej szkoły, poza tym, to twoje ostatnie dni na wycieczce i w ogóle w szkole.  Gdybyś się nie pojawił, to byłby zajebisty nietakt.

- Zamknij się, Gaskarth – burknął szatyn, machając ręką, jakby opędzał się od wyjątkowo natrętnej muchy.

- Pójdziemy we czterech, koniec, kropka – zawyrokował Zack.  – Najwyżej upijesz się tak, że trzeba cię będzie zanieść do pokoju.

- On ma niesamowicie mocną głowę – odezwał się Jack.  – Może wypić od chuja alkoholu i trzymać się na nogach.  A że później nic nie pamięta, to co innego.

- Powiedziałem: we czterech – oznajmił twardo Merrick i jednym ruchem ściągnął Riana z łóżka.

- Jak wrócimy z tej cholernej wycieczki to obiecuję ci, że końca roku nie dożyjesz – syknął powoli podnosząc z podłogi.

~*~

Oczywiście na balandze nie mogło obejść się bez incydentu.

- A ty co, Dawson – odezwał się Stewart, pojawiwszy się nagle przed siedzącym przy jednym ze stolików szatynem.  – Nie obściskujesz się ze swoim ukochanym?

- Zamknij mordę, Lawyer, bo ci przypierdolę – burknął chłopak, nie odrywając wzroku od na wpół opróżnionej butelki wódki.

- Jeśli go zgubiłeś z chęcią pomogę ci go znaleźć.

- Dobrze ci radzę, spierdalaj, bo twoja czaszka zaraz zostanie rozsmarowana na podłodze.

- Grozisz mi, pedale? – blondyn zaśmiał się szyderczo i zaraz tego pożałował, bo wściekły Rian rzucił się na niego, przygniatając do ziemi i okładając pięściami.  Szybka interwencja nauczycieli sprawiła, że nie doszło do masakry.

- Dawson, odbiło ci?! – wrzasnął na niego pan Smith.  – Za dużo alkoholu ci w głowie szumi, że burdy uskuteczniasz?!

- Wypiłem tylko ćwiartkę i to wolno! – bronił się chłopak.

- Ale to i tak cię nie usprawiedliwia!

- Nie pozwolę, żeby ten palant mnie obrażał!

- A co ci takiego powiedział?

- Nieważne.  Usunę się stąd i będzie spokój – powiedział Rian i, mimo protestów kilku osób, uciekł do pokoju.

Po chwili wściekłego miotania się po pomieszczeniu usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, w których ujrzał Zacka.

- Spokojnie, stary.  Wrócimy z wycieczki i dasz mu w mordę – odezwał się chłopak, kładąc szatynowi rękę na ramieniu.

- Mam go już serdecznie dosyć! – wysyczał Dawson, siadając na swoim łóźku.

- Nie przejmuj się nim, to kretyn.  Kretyni mają ograniczone myślenie.

- Tylko że to nie tobie cały czas truje nad głową jakim to pedałem jesteś.  Nerwy mam w strzępach.

- Racja.  Ale staraj się nie przeżywać wszystkiego tak emocjonalnie.  Bo wtedy wyrośnie ci grzywka na pół twarzy, pasek w szachownicę i różowo-czarne rękawiczki bez palców.

Rian mimowolni się uśmiechnął.

- Swoją drogą bycie kryptogejem w takiej klasie daje ten dreszczyk emocji.  Poza tym idę o zakład, że Jack i tak o wszystkim wie i tylko udaje debila.  Gaskarth nie potrafi trzymać języka za zębami.

- Jesteście przecież przyjaciółmi, to byłoby chamstwo, gdyby on jeden z paczki o niczym nie wiedział.

- Może i tak.  Zamknąłeś drzwi?

- Jasne.  Umiem korzystać z okazji – Zack uśmiechnął się i pocałował Riana.  Ten, wiedząc co się święci, oddał zachłannie pocałunek.  Nie zdążył się nim dobrze nacieszyć, bo brunet pozbawił go koszulki i pchnął na łóżko, delikatnie wodząc językiem po jego klatce piersiowej.

W tym momencie chłopcy usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi i zdziwiony okrzyk Stewarta.

~*~
To by było na tyle.  Następna część pojawi się nie wiem kiedy, bo na następną sobotę (nie opublikuję tego w czwartek) czeka już zamówienie.  Pewnie czwarta będzie dopiero po świętach, bo mam zajebisty pomysł na świąteczno-sywestrowego specjala.
To do następnego :D 

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Zian - Damned If I Do Ya, Damned If I Don't cz. 2


No to dajemy wreszcie, po nie wiadomo jakim czasie, kolejną część Ziana.  Nie jest długa, dlatego wcale się nie zdziwię, jak trzecia część pojawi się w sobotę.
W zasadzie średnio mi się to opowiadanie podoba, ale jak już zaczęłam, to muszę skończyć.
I żeby potem nie było - w tej części są drobne treści 14+ (chociaż w dzisiejszych czasach oznaczenia wieku są bezzasadne).

~*~

- Drodzy panowie, dwudziesta pierwsza, imprezę czas zacząć! – wykrzyknął Rian, otwierając puszkę z piwem.

Na jednym z biurek stały cztery czteropaki i dwie butelki wódki.  Żadnego soku czy czegoś w tym stylu nie było, bo chłopcy wyznawali zasadę: „Jeśli popijasz to nie masz jaj”.

- Ta, balanga jak jasna cholera – mruknął niezadowolony Alex.

- Tobie też by się przydało trochę luzu – odezwał się Jack.

- Nie mam nic przeciwko popijawie, ale nie w dzień przylotu, na miłość boską!

- Pogadaj sobie z Zackiem.  On chyba też abstynent.

Gaskarth obrzucił bruneta morderczym spojrzeniem i demonstracyjnie otworzył jedną z puszek, biorąc kilka łyków.

- Tobie też radzę się napić – powiedział Barakat, spoglądając na onieśmielonego Zacka. – Bo inaczej z nami nie wytrzymasz.  Zresztą, i tak nie masz wyjścia.  Dawson uważa, że ten, kto na pochlejawie nie wypije przynajmniej dwóch browarów jest skrajną ciotą i powinien chodzić w sukienkach.

Teraz Rian spojrzał na niego groźnie.  Jack tylko się roześmiał.


~*~
 

Około drugiej w nocy chłopcy pijani leżeli w łóżkach, po dwóch na jednym.

- Chłopakiii… - wymamrotał Alex.  – Jutro…  Jak my się jutro na oczy pokażemy?

- Nie słyszysz? – odparł Jack.  – Naucz…ciele też mają imprezę.

Zza ściany dobiegło nagle stłumione „Och, Henry!”.  Nastolatkowie zaczęli się opętańczo śmiać.

- Oni się bawią lepiej niż my – powiedział Zack, dławiąc się śmiechem.

- My też możemy – szepnął Rian, wsuwając dłoń pod koszulkę chłopaka.  Ten tylko cicho zamruczał.  – Jednak przy nich - wskazał na Alexa i Jacka, którzy wyglądali jakby już spali – raczej się nie da.

- Pobawić się trochę zawsze można – Merrick przyciągnął go do siebie i namiętnie pocałował.  On nie pozostał mu dłużny i oddał pocałunek, wplatając palce w jego włosy.  Po chwili Rian zszedł z pocałunkami na szyję bruneta, na co on zareagował cichym jęknięciem.  Wygiął się lekko, jakby domagając się więcej pieszczot.  Lecz kiedy Dawson zaczął dobierać się do jego rozporka, powstrzymał go, chwytając za nadgarstek.

- Jutro – szepnął.  – Pozbędziemy się ich i dokończymy.

Szatyn, niezadowolony, pokiwał głową i położył się obok, wtulając w niego.

~*~
 

Obudziwszy się rano z potwornym bólem głowy i kompletną pustką w umyśle, Rian musiał dobrze się zastanowić gdzie i na czym leży.  Kiedy zorientował się, że za poduszkę służy mu ciało Merricka, głośno wrzasnął, budząc przy tym resztę, i zerwał się jak oparzony, spadając z impetem z łóżka.

- Co się tak drzesz, łeb mnie napierdala… – wymamrotał Jack, podnosząc się z trudem.  Gdy zobaczył przerażonego szatyna siedzącego na podłodze, roześmiał się, czego zaraz pożałował, chwytając się dłońmi za bolącą głowę.

- Kurwa, co my wczoraj robiliśmy… - szepnął Rian, rozglądając się po pokoju.  – Gaskarth, ty musisz coś pamiętać!

- Schlaliśmy się i nie wiedzieć czemu, ty padłeś na łóżko z Zackiem, a ja z Barakatem.  Potem mieliśmy brechę z nauczycieli, a potem nie pamiętam, bo mnie zmogło.

Alex mrugnął porozumiewawczo do Zacka i powiedział bezgłośnie: „Wiem, co robiliście”.  Brunet zgromił go wzrokiem.

- Merrick, może ty coś pamiętasz? – Dawson zwrócił się do chłopaka, patrząc na niego błagalnie.

- Nic się nie działo.  Zanim zasnąłeś zastanawiałeś się, jak dużego musi mieć Henry, skoro Alana tak jęczy.

Wszyscy, oprócz Riana, zaczęli się śmiać.

- Czyli standardowo.  Zawsze jak jest pod wpływem ma dziwne rozkminy – powiedział Jack, powoli wstając.  – Ogarnijmy się, panowie i pójdźmy może coś w siebie wmusić, bo raczej nie chcemy siedzieć cały dzień z pustymi żołądkami.


~*~
 

- Ja już dzisiaj nigdzie nie wychodzę – wysapał Jack, opadając ciężko na posłanie.

- Nie chce mi się tu siedzieć, stary – jęknął Alex.  – Chodźmy gdzieś, może mnie bania przestanie boleć.  No nie, Zacky? – zaśmiał się.

- Zamknij się – mruknął brunet.  – Ja się stąd nie ruszam, zostaję z Jackiem – mocno zaakcentował imię, spoglądając złowrogo na Alexa.

- Barakat, no weź chodź!  Szlag mnie trafia jak tu siedzę.

- Powiedziałem przecież… - zaczął Jack, ale urwał pod rozkazującym spojrzeniem szatyna.  – No dobra – burknął, zwlekając się z łóżka.

- Pewnie nas z godzinę nie będzie, więc jakbyście gdzieś szli, to nie zamykajcie drzwi – powiedział i wyszedł, ciągnąc za sobą bruneta.

- Zack, ja wiem, że ty przy chłopakach nie chciałeś mówić, co się wczoraj wydarzyło – odezwał się Rian po chwili ciszy.

- Nic się nie wydarzyło, ile razy mam powtarzać?

- Nie kłam.  Wiem doskonale, jaki jestem po alkoholu.

- Jak już tak bardzo chcesz wiedzieć…  Całowaliśmy się.

Rian otworzył szeroko ze zdumienia.  Usiadł obok chłopaka na łóżku i popatrzył na niego uważnie.

- Więcej szczegółów proszę.

- Co tu dużo mówić?  Jakby tamtych nie było, to przespalibyśmy się.  Tak to skończyło się na całowaniu, z czego byłeś cholernie niezadowolony.  No i postanowiliśmy, że to dziś dokończymy.  Dlatego Alex wyciągnął gdzieś Zacka.

Szatyn zacisnął dłonie w pięści.

- To dostanie po pysku od razu po powrocie.  Mam nadzieję, że nie traktujesz swoich słów poważnie?

- Stary, byłem pijany.  Gadałem głupoty, ty zresztą też.  Nie ma co tego roztrząsać.

- Masz rację, nie ma się czym przejmować – Rian odetchnął z ulgą.  Jednak po chwili, pod wpływem nagłego impulsu, zaczął wodzić palcami po ręce chłopaka.  Ten spojrzał na niego zdziwiony.

- Mogę wiedzieć, co ty… - nie dokończył, bo Rian przerwał mu pocałunkiem.  Przez moment, oszołomiony, nie wiedział jak ma zareagować, zaraz jednak przyciągnął go bliżej siebie i palce jednej dłoni wplótł w jego włosy, drugą gładząc po plecach.

Po chwili Zack został pozbawiony koszulki, a szatyn zszedł z pocałunkami na jego klatkę piersiową, co chłopak skomentował cichym jękiem.  Im bliżej podbrzusza były usta Riana, tym Zack oddychał ciężej i mocniej zaciskał palce na pościeli.  Chwilę później obaj byli już bez ubrań.


~*~

Chujowe, wiem.  Nic nie obiecuję, bo wiem, że mogę obietnicy nie dotrzymać, ale postaram się, żeby następne opowiadanie (czyli to zamówienie) było w porządku.
Dziękuję za wszystkie pozytywne komentarze, w życiu nie spodziewałam się, że na moim blogu będą komentarze od więcej niż jednej osoby, a co dopiero czterech.
W związku z tym, że zbliżają się święta, a przez to mogę mieć przerwę od dodawania notek, spróbuję napisać jakiś special, dłuugi i przepełniony świąteczną miłością i sylwestrową zabawą.
Ich liebe dich, leute <3 :D