środa, 4 grudnia 2013

Frikey - I Hate Your Love, But I Love Your Pain cz.2



- Jesteś jakimś pieprzonym nadczłowiekiem? - spytałem chłopaka, wyciągając z szafki jodynę i bandaże.

- Nie, jestem Frank - uśmiechnął się, tak zupełnie radośnie, szczerze i bez bólu.

- Mikey, miło mi - mruknąłem, polewając jego ręce płynem. Nawet nie syknął. - Jesteś taki twardy, czy tylko udajesz?

- Nie mam powodów, żeby udawać.

- To w takim razie jesteś masochistą.

- Nie, skądże.

- To dlaczego nie reagujesz na ból, do cholery?!

- Po prostu do niego przywykłem.

- Co ty, szlachtowałeś się?

- Tylko trochę się ciąłem. Reszta to zasługa mojego ojczulka.

- Co masz przez to na myśli? - spytałem, zawiązując ostatni opatrunek. Odwróciłem się, żeby schować jodynę, ale gdy usłyszałem:

- Maltretuje mnie - butelka wypadła mi z dłoni.

- Jakim cudem, skoro nie masz żadnych sińców?

- W wojsku go nauczyli jak bić, żeby nie było śladów.

- Nie możesz mu się jakoś postawić?

- Raz próbowałem. Złamał mi rękę w trzech miejscach. Najpierw chciałem czekać do osiemnastki, żeby uciec, ale...

- Chwileczkę - przerwałem mu. - Jeszcze nie masz osiemnastu?

- Za pół roku mam urodziny. W Halloween.

- To raczej ich nie doczekasz. Z twoją odpornością pożyjesz jeszcze z trzy tygodnie, nie więcej.

- Szkoda, że tak długo.

Frank powiedział to z taką powagą, że aż się przestraszyłem. Miałem wyjątkowo dobre pierwsze wrażenie. Chłopak naprawdę pragnął śmierci. Nie wiem, jak bardzo został doświadczony przez los i jak bardzo chce umrzeć, ale wiem jedno. Uratuję go, choćbym sam miał zginąć. Nie dam satysfakcji Gerardowi. Katie była jego ostatnią ofiarą.

Następnego dnia Gee kazał mi przygotować szczypce i igły. Niech go szlag! To jest tortura, na którą najbardziej nie lubię patrzeć: wbijanie igieł pod paznokcie. Tego nijak nie da się opatrzyć. A zanurzanie palców w jodynie gojenia nie przyspieszy.
Ten sukinsyn (świetne określenie używane jako synonim słowa "brat") robi identycznie jak na pewnym amerykańskim filmie. Igły są długi, przypominają te, którymi kobiety spinały włosy sto lat temu. Codziennie pod każdy paznokieć wbija o jedną igłę więcej. Najtwardsi wytrzymywali tylko dwa dni. Dlatego nie liczyłem na to, że Frank da radę dłużej.
Pierwszą warstwę zniósł bez problemu. Przez te igły ciężko mi było zmienić opatrunek na rękach.

- Frank, wiesz o tym, że jutro dostaniesz drugie tyle?

- Nawet jeśli, przeżyję. Podobno wbijanie igieł jest dobre i nazywa się akupunktura - zaśmiał się beztrosko. Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem.

- Jesteś nienormalny! - wykrzyknąłem.

- Nie, dlaczego?

- Bo jaki normalny człowiek tak swobodnie mówi o torturach?

- Nie znasz pojęcia: optymizm?

- Nie da się być optymistą w takich warunkach!

- Widać ja jestem wyjątkiem. A wyjątek...

- ...potwierdza regułę, wiem. A może ty jesteś chory? Są przecież tacy ludzie, którzy nie czują bólu.

- Bliżej mi do mistrza medytacji niż do chorego. Cobain strzelił sobie w łeb, ja osiągnę nirwanę w ten sposób. Brutalnym samobójstwem.

- To jest morderstwo!

- Ty tak to postrzegasz. Dla mnie to jest dobrowolne oddanie się w ręce śmierci. Proste.

- Jesteś pierwszą ofiarą mojego brata, która naprawdę chce umrzeć. Wszyscy byli tacy zdesperowani, a ja przyszło co do czego to "błagam, nie zabijaj mnie, daruj mi życie!" - przedrzeźniałem te ofiary losu. Frank roześmiał się.

- Zabawny jesteś, wiesz?
Cholera jasna, wżyciu nie widziałem piękniejszego uśmiechu.

- Nie ty jeden mi to mówisz - rzuciłem beztrosko, jakby to była szczera prawda.

- Kłamiesz. Widać to w twoich oczach - gdyby można było utonąć w czyichś oczach, już byłbym martwy. Jego tęczówki miały prawie ten sam odcień brązu co moje.
Zorientowałem się, że wpatruję się w niego jak kretyn, więc szybko odwróciłem się, żeby schować jodynę.

- Wydaje ci się - zaśmiałem się nerwowo.

- Przez twojego chorego na umysłe brata wszyscy cię odtrącili. Mimo tego, że jesteś zupełnie innym człowiekiem, ludzie utożsamiali cię z Gerardem, dlatego wielokrotnie byłeś szykanowany. Może się mylę?

Nie wiem jak on do tego doszedł, ale miał stuprocentową rację. Ile było takich przypadków, że dostałem w łeb, bo Gerry jest psychopatą? Sprzedam go na policję, na pewno. On nie może dłużej przebywać na wolności.

- Nawet jeśli nie, to co? Było, minęło. To było w szkole, w której nie ma mnie od roku.

- Bo ją rzuciłeś, nie chcąc po pewnym czasie popełnić samobójstwa. Poza tym, twój psychotyczny braciszek rozpoczynał przygodę z mordowaniem i potrzebował twojej pomocy. Nadal się mylę?
Jeszcze nikt tak nie przejrzał mnie na wylot jak on.

- Jesteś jakimś pieprzonym jasnowidzem? - spytałem słabym głosem, kurczowo zaciskając dłonie na blacie stołu. Nie miałem siły ani odwagi, żeby się odwrócić, bo wiedziałem, że patrząc na niego będę musiał skonfrontować się z przeszłością, o której skutecznie zdążyłem zapomnieć.

- Nie. Ale służyłem wielu ludziom jako psycholog. Zresztą, w twoim wypadku to nie było trudne.

- Koniec na dzisiaj - warknąłem i szybko uciekłem z piwnicy.

 ~*~

No to mamy nową część ;) W końcu się za nią wzięłam xd Mam nadzieję, że się podoba :)
W przyszłym tygodniu pewnie pojawi się notka urodzinowa, a za dwa kolejna xd Gonią terminy, cholera jasna xd
Nie obędzie się oczywiście bez notki świątecznej, prawdopodobnie będzię to mieszanka różnych postaci, ale nie spojlerujmy ;)
To do następnego :)

1 komentarz:

  1. Cholera! Co tydzień ktoś się rodzi! W tym tempie kolejna część tego opowiadania będzie w wakacje! XD
    Tym razem nie było tak krwawo, ale to wbijanie igieł pod paznokcie *_* Ał XD <3
    Czekam na notkę o mnie <3

    OdpowiedzUsuń